Faks, którego nie było

Wydawać by się mogło, że sędzia – stojący przecież na straży prawa i porządku – powinien bezwzględnie przestrzegać procedur określających jego pracę. Musi więc dotrzymywać wyznaczonych prawem terminów czy nie dopuszczać do konfliktu interesów. Jak się okazuje, nic bardziej błędnego…

Warszawa, koniec maja, piękny dzień. Jest mniej więcej druga po południu, a temperatura zbliża się do 30 stopni Celsjusza. Jedną z ważniejszych arterii jedzie auto. Kieruje nim znany stołeczny adwokat. Pojazd zbliża się powoli do skrzyżowania, światło zmienia się na zielone, więc przejeżdża dalej. Szyby samochodu są całkowicie otwarte, ponieważ kierowca ze względu na chore zatoki nie używa klimatyzacji. Nagle prawnik słyszy jakiś hałas (nie jest to odgłos uderzenia w auto, nie czuje też żadnego wstrząsu), postanawia więc sprawdzić, czy nikomu nic się nie stało. Zatrzymuje auto za krzyżówką, wysiada i pieszo wraca około 400 metrów. Okazuje się, że kobieta przewróciła się jadąc na rowerze. W tym momencie rozpoczyna się festiwal absurdów.

Czary

Kilka faktów: samochód jechał przy wewnętrznej krawędzi jezdni, rowerzyści przeważnie poruszają się przy krawędzi zewnętrznej (o czym zresztą w tym przypadku świadczyło miejsce upadku); kierowca dobrze słyszał, co dzieje się wokół niego ze względu na opuszczone szyby; warunki drogowe były bardzo dobre; na karoserii nie było żadnych śladów uderzenia.

To ostatnie jest szczególnie ważne. Jak mówi adwokat – „dzień wcześniej padał intensywny deszcz, auto bardzo się pobrudziło i w czasie feralnego zdarzenia było całkiem zakurzone”. Rowerzystka oskarżyła jednak kierowcę o spowodowanie wypadku. Ona upierała się przy swojej racji, on wiedział, że nie miał z tym nic wspólnego. Ona krzyczała, a nawet wykazywała agresję. Oboje zdecydowali, że nie obędzie się bez interwencji policji. Wezwana została też karetka.

Ratownicy medyczni po kilku minutach odjechali, uznając, że nikomu nic się nie stało. Policjanci natomiast nakazali prawnikowi przyprowadzenie auta, które stało kilkaset metrów za skrzyżowaniem. Na samochodzie nie było żadnych śladów uderzenia, nawet szczelnie pokrywający je kurz nie był w żadnym miejscu starty. Kierowca postanowił więc nagrać film to potwierdzający. Wówczas funkcjonariusze zrobili się nerwowi, jeden zaczął nawet krzyczeć. Kiedy nie udało im się znaleźć żadnego dowodu na potrącenie kobiety, postanowili poszukać innego usprawiedliwienia dla interwencji. Udało się: okazało się, że adwokat nie potrafił włączyć w samochodzie świateł przecimgielnych – auto jest nieco niestandardowe. Przypomnijmy, że był środek pięknego, słonecznego dnia.

Jakie są normalne konsekwencje takiej sytuacji? Kierowca ma obowiązek włączyć tylne światła przecimgielne, jeśli widoczność spadnie poniżej 50 metrów oraz wyłączyć, gdy się poprawi. Za zaniechanie tego pierwszego przepisu grozi mandat w wysokości 200 złotych i 2 punkty karne, za zaniedbanie drugiej zasady – 100 złotych i również 2 punkty. Z przodu takich świateł w ogóle nie trzeba mieć. W uproszczeniu to tyle.

Tymczasem adwokatowi zabrano dowód rejestracyjny i nakazano odholowanie auta na lawecie na koszt ubezpieczalni. Wprawdzie policja ma prawo (a nawet obowiązek) ukarać kierowcę za prowadzenie niesprawnego pojazdu, ale po pierwsze – kara musi być współmierna do wykroczenia, a po drugie samochód sprawny był. Za nieporadność lub stres nie zabiera się dokumentów.

Tym sposobem za nie-potrącenie rowerzystki i nie-niesprawność auta adwokat trafił przed oblicze sądu. Prawdziwe czary.

Co za dużo, to niezdrowo

Sprawa najpierw trafiła do Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Stołecznej Policji w Warszawie, a następnie została skierowana do Komendy Powiatowej Policji właściwej dla miejsca zamieszkania prawnika. Prowadząca ją funkcjonariuszka „nieoficjalnie” bardzo się zdziwiła, że za takie „przestępstwo” ktoś tak bardzo ściga kierowcę, ale przyznała, że nie może mu w żaden sposób pomóc, ponieważ dostała odgórne wytyczne i musi mu postawić zarzuty. Tak też się stało.

Adwokatem zajął się warszawski sąd. Prowadząca sprawę sędzia M. złożyła wniosek o wyłącznie jej ze sprawy, ponieważ sama prowadzi postępowanie, w którym oskarżony jest… obrońcą. Wniosek został odrzucony. Na dodatek w domu prawnika pojawiła się kurator sądowa! W drobnej – zresztą „szytej grubymi nićmi” – sprawie wykroczeniowej. Z nadzoru kuratorskiego najwyraźniej sąd się wycofał po prośbie pełnomocniczki mecenasa o wyjaśnienia. „Najwyraźniej”, bo oficjalnie nie zapadła żadna decyzja w tej kwesti, po prostu kurator nigdy więcej już nie zapukała do drzwi „przestępcy”.

Co więcej, okazało się, że druga z zaangażowanych w sprawę sędziów nie jest nawet w stanie poprawnie zawiadomić mecenasa i jego pełnomocniczki o kolejnych terminach rozpraw. Twierdzi, że wysyłała wezwania faksem i ma na to potwierdzenia. Na nic zdało się tłumaczenie, że… numer faksu jest nieprawidłowy, a dokładniej – że jedynymi zarejestrowanymi w Okręgowej Radzie Adwokackiej sposobami kontaktu z kancelarią reprezentującą interesy postawionego przed sądem prawnika jest droga mailowa lub telefoniczna. Inaczej mówiąc: pełnomocniczka mecenasa faksu zwyczajnie nie posiada. Ale sędzi to nie przeszkadza.

Pomimo braku właściwego powiadomienia (sędzia musiała wiedzieć „z góry”, że wezwanie nie będzie dostarczone prawidłowo), adwokat stawiał się na wszystkich rozprawach. Kilkakrotnie za to doszło do odroczenia ze względu na chorobę sędzi lub z powodu kolidowania jej prywatnych spraw z obowiązkami sądowymi. Kiedy pierwszy i jedyny raz rozchorował się wezwany przed oblicze sądu mecenas, sędzia nie uznała przedstawionego jej zwolnienia wydanego przez lekarza sądowego. „I tak już było za dużo terminów” – stwierdziła po prostu. Co za dużo, to niezdrowo?

Odpowiedzialność

Adwokat wniósł o wyłączenie sędzi M. oraz wszystkich sędziów tego samego sądu ze sprawy, ponieważ zachodzi uzasadnione prawdopodobieństwo, że nie będą w stanie zachować bezstronności. Sędzia M. zresztą już na samym początku postępowania także złożyła – z własnej inicjatywy – wniosek o wyłaczenie samej siebie. Mimo tego, dalej prowadzi sprawę.

Pełnomocniczka mecenasa złożyła skargę na ręce Komisji do Spraw Odpowiedzialności Dyscyplinarnej Sędziów przy Krajowej Radzie Sądownictwa. Wnosi w niej między innymi o „podjęcie stosownych kroków prawnych celem zweryfikowania przestrzegania przez Sędziego Sądu Rejonowego dla Warszawy (…) zasad etyki zawodowej oraz prawidłowości prowadzonych przez tego sędziego postępowań”, a także o „zarządzenie przeprowadzenia wizytacji w V Wydziale Karnym Sądu Rejonowego (…)”.

Feralne zdarzenie, które doprowadziło do oskarżenia adwokata o czyn z art. 86. par. 1 kodeksu wykroczeń („Kto, nie zachowując należytej ostrożności, powoduje zagrożenie bezpieczeństwa w ruchu drogowym, podlega karze grzywny.”) w związku z pkt. 2. art. 24. ustawy „Prawo o ruchu drogowym” („Kierujący pojazdem jest obowiązany przy wyprzedzaniu zachować szczególną ostrożność, a zwłaszcza bezpieczny odstęp od wyprzedzanego pojazdu lub uczestnika ruchu. W razie wyprzedzania roweru, wózka rowerowego, motoroweru, motocykla lub kolumny pieszych odstęp ten nie może być mniejszy niż 1 m.”) miało miejsce w maju ubiegłego roku. Do 26 stycznia, a więc do momentu złożenia rzeczonej skargi, nie rozpoczął się nawet przewód sądowy. Winą za to prowadząca sprawę sędzia obarcza… oskarżonego mecenasa i jego obrońcę!

Końca całej tej historii póki co nie widać, narastają za to absurdy. Przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości sami nie dotrzymują procedur prawnych i nie przestrzegają przepisów. Winę za własne błędy i niekompetencję przerzucają na obwinionego. Nie dostrzegają „sprzeczności interesów” w powierzeniu rozpatrywania sprawy sędziemu, który jednocześnie prowadzi sprawę, w której obwiniony jest obrońcą. A wreszcie – Wysoki Sąd nie jest nawet w stanie poprawnie poinformować stron o… terminach rozpraw.

Czy dostrzeże to – a przecież fakty są naprawdę jednoznaczne – Komisja do Spraw Odpowiedzialności Dyscyplinarnej Sędziów? I czy naprawdę potrzeba aż takiej interwencji, żeby zwyczajny, stosunkowo prosty proces mógł odbyć się w świetle prawa? Żeby w ogóle mógł się… rozpocząć?

Fundacja LEX NOSTRA będzie obserwować tę sprawę z bliska – także na sali sądowej.