Jak walczyć z nietrzeźwymi kierowcami?

Jeszcze przed zaostrzeniem konfliktu na kijowskim Majdanie naczelne miejsce w większości mediów – a przede wszystkim: w wypowiedziach polityków – zajmowali pijani kierowcy. Problem bez wątpienia poważny, więc plany poskromienia niebezpiecznej plagi zyskały sobie uwagę społeczeństwa, a kolejne sukcesy dzielnych policjantów w walce z kierowcami-zabójcami zasłużyły na gromkie brawa. Przyjrzyjmy się więc, jak ta walka wygląda w rzeczywistości.

W 2013 roku zatrzymano 162 tysiące nietrzeźwych kierujących i odnotowano 20101 spowodowanych przez nich wypadków, w których zginęło 265, a rannych zostało 2726 osób – donosi tygodnik Newsweek. Te liczby faktycznie przerażają, ale i tak wskazują na rosnącą skuteczność prewencji oraz działań funkcjonariuszy, bowiem z roku na rok są coraz niższe. Poprawia się wiec bezpieczeństwo na drogach i poprawiają policyjne statystyki. Ale – jak głosi stare powiedzenie – nie oceniajmy książki po okładce…

Typowa historia

Wyobraźmy sobie, że mężczyzna – na co dzień przedstawiciel handlowy, który „pracuje samochodem” – pewnego niedzielnego wieczoru wraca do domu z zakupów. W bagażniku ma pewnie coś do jedzenia, może proszek do prania albo nawóz do kwiatków oraz alkohol. Po drodze dochodzi do drobnej stłuczki. Jak to często bywa, „poszkodowany” kierowca próbuje wymóc finansową rekompensatę za „uszkodzenia” od „sprawcy”, a kiedy ten ostatni stanowczo odmawia – wzywa policję.

Funkcjonariusze przyjeżdżają na miejsce, stwierdzają, że od „sprawcy” można wyczuć alkohol, zakuwają go w kajdanki i wywożą w siną dal. Potem jest sprawa, wyrok orzekający karę roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata, nakaz wpłaty 1000 złotych na konto Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym oraz Pomocy Postpenitencjarnej oraz zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych przez najbliższe 3 lata.

Historia jakich wiele, prawda? Szybka akcja, szybka reakcja, sprawne i skuteczne działanie Policji. Słowem – pełen sukces. Tak przynajmniej sprawę przedstawiłyby media.

Wiele sytuacji rzeczywiście wygląda podobnie. I faktycznie wypada się cieszyć, że takich kierowców coraz częściej udaje się zidentyfikować i – przynajmniej na jakiś czas – wyeliminować z ruchu drogowego. Tyle tylko, że tak wcale nie było.

Trzy prawdy

Pewien znany ksiądz-filozof zwykł był ponoć mawiać, że na świecie istnieją trzy rodzaje prawdy: „świento prawda, tys prawda i g…o prawda”. Z punktu widzenia Policji i Prokuratury powyższa historia to „świento prawda”, z punktu widzenia statystyk i mediów – „tys prawda”, ale dla jej bohatera, który z dnia na dzień stracił szacunek sąsiadów, pracę i środki do życia, to…

Było tak. Pewnego niedzielnego wieczoru Paweł R. wracał do domu z zakupów. Prócz różnych sprawunków faktycznie wiózł także alkohol. Na co dzień pracował jako przedstawiciel handlowy, a więc – co jest raczej tajemnicą poliszynela – dużo, intensywnie i „w aucie”. Trudno się dziwić, że samochód był, mówiąc kolokwialnie, zajeżdżony – trochę poobijany, tu i ówdzie zadrapany. Tak czy inaczej, już pod blokiem Pawła R. zaczepił niejaki Tomasz C, oskarżając go o spowodowanie stłuczki. Domagał się 200 złotych rekompensaty. Paweł R. – wiedząc, że nie ma sobie nic do zarzucenia – odmówił zapłaty.

W międzyczasie na scenie pojawiła się partnerka p. Pawła, której cała sytuacja również wydała się próbą wyłudzenia pieniędzy. Ostatecznie Tomasz C., zresztą po krótkiej przepychance, zapowiedział, że wezwie Policję, zaś Paweł R. z partnerską udali się do domu. Oboje uznali deklarację „poszkodowanego” za groźbę bez pokrycia. Z nerwów p. Paweł – już w domu – wychylił kilka głębszych. Jakąś godzinę później do jego drzwi zapukali funkcjonariusze, poprosili o zejście do radiowozu, a następnie zakuli w kajdanki i wywieźli.

Paweł R. został oskarżony o prowadzenie pojazdu przy zawartości alkoholu we krwi na poziomie 2,2 promila. Skazano go na rok pozbawienia wolności w trzyletnim zawieszeniu, wspomniane wcześniej 1000 złotych na rzecz Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym i Pomocy Postpenitencjarnej oraz 36 miesięcy zakazu prowadzenia auta.

Pan Paweł grzecznie zdał prawo jazdy we wskazanym urzędzie, a następnie stracił pracę i środki do życia. Historia robi się znacznie bardziej rozbudowana, ale wciąż nie jest to jeszcze jej pełny obraz.

Jak powstają statystyki?

W listopadzie 2013 roku Fundacja LEX NOSTRA skierowała do Prokuratora Generalnego Andrzeja Seremeta wniosek kasacyjny dotyczący wyroku dla Pawła R. W całej tej sprawie istnieje bowiem nie tylko wiele nieścisłości, ale też – a raczej przede wszystkim – dowodów przemawiających na korzyść skazanego. Co więcej, spora część z nich wynika z (cóż za niespodzianka…) „swobodnego” podejścia najpierw funkcjonariuszy Policji, a potem Sądu do okoliczności zdarzenia.

Warto zwrócić uwagę na fakt, że Paweł R. nie został zatrzymany na gorącym uczynku, ani nawet na miejscu rzekomego zdarzenia. Zabrano go z domu, kiedy ani nie przebywał w pobliżu auta, ani – tym bardziej – nie prowadził „po pijaku”. Ponoć we własnym domu wolno spożywać alkohol i choć te nieszczęsne 2 promile to faktycznie stan, z formalnego punktu widzenia, nietrzeźwości, to nie uprawnia Sądu – przynajmniej w świetle obowiązującego prawa – do wydania takiego wyroku.

Nie to jest jednak najważniejsze. Otóż Tadeusz C. wzywając mundurowych stwierdził, że „prowadził pościg” za Pawłem R. Ale na nagraniach ze zgłoszenia nie słychać absolutnie żadnych odgłosów ruchu ulicznego. Nie zgadza się też godzina zgłoszenia i – uwaga! – godzina badania krwi na zawartość alkoholu, które to badanie miałoby rzekomo świadczyć o tym, że skazany prowadził „pod wpływem”. Tą ostatnią w toku sprawy po prostu… skorygowano odręcznie, uznając, że w urządzeniu był błędnie ustawiony zegarek.

Co więcej, Tadeusz C. wskazał ulice, którymi rzeczony pościg ponoć się odbywał. Tymczasem okazuje się, że choć w mieście takie ulice faktycznie istnieją, to trzeba by dysponować technologią znaną z filmów science-fiction, by przez nie wszystkie przejechać w taki sposób, w takim tempie i w takiej kolejności, jak to zostało wskazane (i uznane przez Sąd).

Po zatrzymaniu Pawła R. jego służbowe auto zabrano na parking policyjny. Ale poza podstawowymi oględzinami – a przypomnijmy, że samochód z racji wykonywanego przez p. Pawła zawodu nie był w idealnym stanie wizualnym – nie przeprowadzono żadnych szczegółowych badań. Z obu pojazdów rzekomo biorących udział w stłuczce nie pobrano próbek lakieru, co zapewne jasno dowiodłoby, że nigdy się bezpośrednio nie zetknęły – jednoznacznie podważając scenariusz rzekomej stłuczki.

Z analizy śladów hamowania wynika, że oba auta dzieliło około 20 centymetrów. Ale i tu – podobnie, jak w przypadku alkomatu – Sąd postanowił „skorygować” tę odległość, uznając, że ją za błędnie podaną. Robi się ciekawie? To jeszcze nie koniec.

Otóż Tadeusz C. – podobno zresztą syn wysoko postawionego funkcjonariusza policji w miejscowości, w której całe zdarzenie miało miejsce – początkowo zeznawał, że nie wyczuł od Pawła R. woni alkoholu i że ten mógł być po prostu zmęczony. Nie przyznał się również, że próbował uzyskać od p. Pawła 200 złotych, zdanie zmienił dopiero później. Zmieniał je zresztą w obu tych kwestiach jeszcze kilkukrotnie. Tego jednak Sąd pod uwagę nie wziął.

Krótko mówiąc – wymiar sprawiedliwości dostosował fakty do potrzeb prowadzonej sprawy. Sąd wziął pod uwagę wyłącznie część zeznań, tych jednoznacznie wpisujących się w przyjęty scenariusz. Wszystko po to, by móc wydać z góry zakładany i oczekiwany wyrok: winny.

Dla bezpieczeństwa

Surowość Sądów wobec nietrzeźwych kierowców rośnie z roku na rok i wydaje się uzasadniona. Wszystko po to, by zwiększyć bezpieczeństwo obywateli i jakość ich życia. Przynajmniej teoretycznie, bo w praktyce lepsze statystyki oznaczają po prostu lepszy wizerunek społeczny Policji i sądownictwa, a co za tym idzie – więcej pieniędzy w ich budżetach. A jak zmieniło się życie Pawła R.?

Jego partnerka chorowała wówczas na boreliozę. To choroba wprawdzie zaleczalna, ale wymagająca częstych wizyt w szpitalu i przychodni. A po drugie – ze względu na naturę towarzyszących jej objawów oraz utrzymującego się później zespołu poboreliozowego – znacznie utrudniająca swobodne poruszanie się i normalną pracę zawodową.

Co więcej, dziecko p. Pawła cierpi na zespół Aspergera. Najprościej opisać go, jako złagodzoną postać objawów autyzmu. Zaburzenie to wiąże się z potrzebą stałej rehabilitacji i zwiększonego nadzoru lekarskiego, a dotknięte nim dziecko wymaga stałej uwagi rodziców.

Oczywiście, wszystko to przekłada się także na koszty. Koszty, które dziś dla Pawła R. są przytłaczające, bo dzięki heroicznej walce funkcjonariuszy o poprawę policyjnych statystyk oraz pokazowemu wyrokowi sądowemu stracił nie tylko dobrą pracę, ale też szanse na znalezienie nowej. Malo kto przecież zechce zatrudnić handlowca bez prawa jazdy i z wyrokiem karnym.

Prowadzenie pojazdu w stanie nietrzeźwości powinno być postrzegane jako przestępstwo. I to przestępstwo bardzo ciężkiego kalibru. Nic nie usprawiedliwia takiej nieodpowiedzialności – czy raczej głupoty – jak wsiadanie do samochodu po spożyciu alkoholu. Bez wątpienia potrzebne są zarówno skuteczne działania Policji, jak i stanowczość sądów.

Nic jednak nie usprawiedliwia – nawet w imię walki z tak niebezpieczną plagą – naginania rzeczywistości, ignorowania faktów przemawiających na korzyść oskarżonego i swobodnej interpretacji prawa, nie mówiąc już o sztucznym nabijaniu policyjnych statystyk.

Stanisław Jerzy Lec, nieoceniony polski satyryk i aforysta, stwierdził kiedyś: „Błoto stwarza czasem pozory głębi”. Nie dajmy się zwariować i nie pozwólmy, by chęć odtrąbienia medialnych sukcesów oraz autopromocji przez niektórych polityków przyćmiły zdrowy rozsądek. Żeby nas nie wciągnęło zbyt głęboko…

 

Maciej Lisowski/fot. J. Pelkonnen lic. CC