W ostatnim okresie czasu opinia publiczna została zelektryzowana informacjami, że już wkrótce na wolność wyjdą osoby, które w czasach PRL zostały skazane za zabójstwa seryjne. Nagle społeczeństwo dowiedziało się, że zostają wypuszczeni więźniowie, którzy mogą stanowić zagrożenie dla zwykłego obywatela, bo są zdeklarowanymi zabójcami, a nie istnieją prawne rozwiązania ochrony przed nimi.
I tak rozpętała się zbiorowa histeria w mediach, że przecież nie można spać spokojnie, gdy po ulicach hulają osobnicy, którzy w każdej chwili gotowi są zabić czy zgwałcić (albo jedno i drugie razem). Nagle cała Polska przestała być bezpieczna, gdyż zgodnie z prawem nie można było tych ludzi izolować do końca życia.
Ale od początku:
w poprzednim systemie (także prawnym) stosowano karę śmierci za przestępstwa szczególnie drastyczne. Takimi właśnie czynami wsławili się obecni bohaterowie tej prawnej afery, czyli przestępcy skazani na karę śmierci za zabójstwa w tym także seryjne.
Rząd Mieczysława Rakowskiego wprowadził moratorium na jej stosowanie. Natomiast nowa, demokratyczna Polska zniosła stosowanie kary śmierci zamieniając ją tym osobom na karę 25 lat pozbawienia wolności (wtedy najwyższą karą było 25 lat pozbawienia wolności). Niestety wykazano się wtedy ogromną krótkowzrocznością. Przeleciało 25 lat i dziś stoimy w obliczu problemu, co zrobić z ludźmi, którzy z mocy prawa powinni zostać zwolnieni. Gdyby wtedy w trybie pilnym uchwalono karę dożywotniego pozbawienia wolności, dziś problem ten byłby minimalny.
W obecnym rozwiązaniu prawnym jest wiele niejasności. Przede wszystkim niezrozumiałe jest to, że ustawodawca chowa się za ośrodkami medycznymi, czyli zakładami terapeutycznymi dla osób dyssocjalnych, zamiast stosować przepisy prawa karnego. Bo jak przecież odwołać się od orzeczenia lekarskiego/psychologicznego?
Kuriozalne w tym wszystkim jest to, że ludzie ci przez 25 lat nie robili nic innego, tylko się leczyli (oddział terapeutyczny w zakładzie karnym), a teraz, gdy zbliża się okres wyjścia na wolność mówi się, że oni nadal… muszą się leczyć. O co zatem chodzi? Przecież wszyscy dotychczas zgodnie twierdzili, że resocjalizacja działa.
Ale idźmy dalej. Jeżeli oddziały terapeutyczne nie są skuteczne, to czy w ogóle zasadne jest tworzenie podobnych ośrodków? Dlaczego nieskuteczne działania mają nadal istnieć i pochłaniać pieniądze podatników, jeżeli już z założenia wiemy, że jest to nieskuteczne.
Wybieg jednak polega na tym, że nie chodzi tu o dalsze leczenie, ale na sposób usunięcia tych ludzi ze społeczeństwa. Hipokryzja tego rozwiązania jest porażająca. Bo przecież znamy przypadki z dawnych czasów, gdzie osobę sprawiającą kłopoty umieszczano w szpitalu dla wariatów. Oficjalnie nie był w więzieniu, tylko „dla jego dobra” leczono go w warunkach zamkniętych.
Załatwienie problemu osób dyssocjalnych w ten sposób musi budzić powszechny sprzeciw. Bo nie jest to tak naprawdę żadne rozwiązanie systemowe, a jedynie próba ugaszenia pożaru za pomocą szpitala dla wariatów.
Gdyby wobec osób, którym dziś mija okres kary zastosować na przykład specjalną ustawę, która z mocy prawa pozwoliła by na ich dalsze izolowanie, byłby wtedy czas na rozwiązania systemowe oparte o przemyślenia, badania i konsultacje.
Jak by tego było mało, ustawodawca nie wskazał konkretnych czynów, które można uznać za szczególnie niebezpieczne dla społeczeństwa, ale określił, że dotyczy to czynów, których zagrożenie górnej granicy kary to 10 lat. Warunkiem, który kwalifikuje osobę do uznania za dyssocjalną to praktycznie orzeczenie biegłego psychologa. A zatem osobą dyssocjalną hipotetycznie może zostać zwykły Kowalski, który po pijaku włamał się do kiosku z papierosami. Bo przecież górna granica kary to lat 10, a biegły może wskazać, że Kowalski znowu kiedyś może się upić, zatem stanowi zagrożenie dla społeczeństwa. Od razu także możemy wsadzić do ośrodków wszystkich rozbojarzy (kradzież mienia przy użyciu przemocy). Idąc tym tropem jesteśmy już tylko o krok od sytuacji, gdzie więzienia są puste, natomiast ośrodki dla osób dyssocjalnych pękają w szwach. Tym bardziej, że osoby niewygodne dla władzy można szybko i skutecznie uciszyć. I to na wieki wieków.
W taki sposób realizowana zasada podwójnej karalności z pewnością nie stawia Polski wśród krajów cywilizowanych, ale trochę przypomina praktyki zamierzchłej przeszłości, gdzie powszechny był pogląd „dajcie mi człowieka a ja znajdę paragraf”. I jeszcze zamknę go w domu wariatów do końca życia.
Ale wracając do społeczeństwa. Kierując się wyższym dobrem i bezpieczeństwem obywateli, ustawodawca zadbał o to, żeby już nikt więcej przez tych zabójców zabity nie był. Tak przynajmniej sądzi większość społeczeństwa, że oto teraz państwo zadbało o zwykłego obywatela i jego bezpieczeństwo. Bo przecież znaleziono sposób na izolację osób, które nie są zdolne do życia w normalnym społeczeństwie. I tu pojawia się niespodzianka. Otóż w art. 3 tejże ustawy znajduje się zapis: „Wobec osoby stwarzającej zagrożenie stosuje się nadzór prewencyjny albo umieszczenie w Krajowym Ośrodku Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym.”. A zatem, osoba taka po zakończeniu kary może zostać umieszczona w Ośrodku dla osób dyssocjalnych, albo wychodzi na wolność i żyje sobie spokojnie wśród innych obywateli. Natomiast na policji ciąży obowiązek takiego sposobu nadzorowania, żeby jej włos z głowy nie spadł oraz żeby nikt nie został przez tego dyssocjalego napadnięty.
A zatem o co chodzi? Bo chyba nie o bezpieczeństwo obywateli, tylko o stworzenie nowego narzędzia do walki z jednostkami niewygodnymi (przepraszam, dyssocjalnymi), które w każdej chwili będzie można zamknąć w zakładzie „dla obłąkanych” bezterminowo. Oczywiście z czasem można go wypuścić, ale pod ścisłą kontrolą.
Na straży naszego bezpieczeństwa będzie stać policja, która ma dbać o prawidłowy nadzór nad zachowaniem takich osób. Ma to robić wszystkimi dostępnymi środkami i metodami, w tym także zarezerwowanymi dla zwalczania najgroźniejszych przejawów przestępczości-kontrolę operacyjną, czyli podsłuchiwanie rozmów telefonicznych, czytanie korespondencji i w sposób niejawny kontrolowanie intymnego życia takiego człowieka. Oczywiście może to robić, ale tylko za zgodą sądu. Tutaj znowu rodzi się problem, bowiem zgodę na to musi wydać sąd, ale tylko na czas określony. Zatem wystarczy, że osoba dyssocjalna przez pół roku będzie żyła spokojnie, kontrola operacyjna musi zostać zniesiona.
Na zakończenie jeszcze o policji. Większość społeczeństwa zdaje sobie sprawę, w jakiej kondycji jest dziś polska policja. Narzucając na nią obowiązek permanentnego kontrolowania takich osób spowoduje, że patrol zamiast jechać na interwencję, będzie biegał za osobą dyssocjalną. Pomijam już koszty związane z cała tą operacją, które przecież także obciążą i tak już niewielki budżet policji. Szczupłe kadry, brak paliwa i przede wszystkim pieniędzy pozwala na zaryzykowanie tezy, że nadzór prewencyjny będzie kolejną fikcją realizowaną głównie na papierze.
Słusznie zatem ustawę o osobach dyssocjalnych nazywa się ustawą o bestiach. Tyle tylko, że nie o takie bestie tu chodziło, ale raczej o dyssocjalne rozwiązania prawne.
dr Marek Cendrowski
Rada Fundacji LEX NOSTRA