W Areszcie Śledczym w Hajnówce „swój swego nie ruszy”

W 2008 roku Zbigniew R. został skazany na 8 lat pozbawienia wolności. Twierdzi, że choć wydarzenia, które stały się dla Sądu podstawą wyroku, faktycznie miały miejsce, to jednak ich rzeczywisty przebieg i charakter nie są wystarczającym powodem do skazania. Po latach w więziennej celi R. zwyczajnie się boi – o swoje zdrowie i życie. Ale sądy i Służba więzienna upierają się, że nic złego się nie dzieje.

Rodzaj – jak sam twierdzi, „rzekomego” – przestępstwa popełnionego przez Zbigniewa R. może budzić u jego współosadzonych reakcje skrajne. Szczególnie u tych, którzy mniej lub bardziej otwarcie deklarują swoją przynależność do typowej więziennej subkultury. To, że pewnych rzeczy się „nie wybacza”, nie jest wcale ani wymysłem hollywoodzkich reżyserów, ani miejską legendą. Przemoc fizyczna i psychiczna wobec niektórych skazanych jest po prostu faktem

Sposób myślenia niektórych więźniów czasem kojarzy się nieco z klasycznym rozdwojeniem jaźni: „ja jestem niewinny” (chociaż dowody są twarde), ale „tamten to szumowina, bo dopuścił się przestępstwa” (chociaż sprawa wydaje się w rzeczywistości dyskusyjna). Problem w tym, że współwięźniowie nie tylko nie chcą, ale też nawet gdyby chcieli, to po prostu nie mają jak sprawdzić, kto mówi prawdę i czy faktycznie przestępstwo było bezdyskusyjne.

Tak czy inaczej – Zbigniew R. się boi. Uważa, że w celi oraz na budowie, na której pracuje, grozi mu niebezpieczeństwo. Ale najwyraźniej dla pracowników Aresztu Śledczego w Hajnówce jest „podczłowiekiem”, bo chociaż odbywa prawomocnie zasądzoną karę – zdaniem Sądu współmierną do rzekomego przestępstwa – to Ci robią wszystko, by ukarać go dodatkowo. Według własnego „widzimisię”.

Więzienny obowiązek

O tym, że osadzeni żyją według określonego schematu, wiadomo. Celem kary pozbawienia wolności jest – rzecz jasna – resocjalizacja skazanego. Chodzi więc o to, by uświadomił sobie szkodliwość popełnionych czynów, czy też – mówiąc potocznie – „odpokutował swoje grzechy” i już więcej ich nie popełniał. Środki po temu są rozmaite. Czy działają, czy nie – to rzecz dyskusyjna. Bezdyskusyjna jest natomiast absurdalność niektórych przepisów oraz dowolność w ich interpretowaniu przez pracowników służby więziennej.

Jednym z najbardziej absurdalnych przykładów tego typu sytuacji jest nagana, którą R. otrzymał w związku z odmową jedzenia. Z dokumentów wynika, że „odmówił spożycia posiłku, aby wymóc na dyrekcji Aresztu Śledczego przeniesienie do innej celi”. Cóż… zapewne przepisy regulują postępowanie w tego rodzaju przypadkach, ale jak było naprawdę?

Tego dnia Zbigniew R. stracił zegarek, został pobity („dostałem kolanem w twarz”) w celi i wielokrotnie znieważony. Każdy psycholog potwierdzi, że ludzie różnie reagują na stres – jedni agresją, inni skargą, a jeszcze inni marzą tylko o „świętym spokoju”. Ale hajnowscy funkcjonariusze najwyraźniej nie wierzą, że ktoś może zwyczajnie nie być głodny.

R. pracuje przy budowie nowego budynku Aresztu. Dostaje regularnie opinie, które jednoznacznie potwierdzają, że jego stosunki z przełożonymi w pracy układają się poprawnie. Co więcej – był nawet wyznaczany do nagrody. Ale w uzasadnieniu nagany, którą otrzymał za odmowę posiłku możemy przeczytać między innymi, że jest – mówiąc kolokwialnie – agresywnym manipulantem.

Ma też problemy z dostępem do telefonu – nie może zadzwonić do mamy czy córek, choćby po to, by dać im znać, że żyje i jest zdrowy. Dlaczego? Bo… pracuje. Praca jest ponoć świetnym sposobem rehabilitacji więźniów, ale „w nagrodę” odbiera się im w Areszcie Śledczym w Hajnówce możliwość korzystania z telefonu: by móc zadzwonić w godzinach dozwolonych wewnętrznymi przepisami, musieliby zwalniać się z pracy. A to grozi wyrzuceniem z niej.

To samo zresztą dotyczy także udziału w sprawach sądowych, wizyt u psychologa czy u lekarza…

Na zdrowie

Kwestie zdrowotne w hajnowskim areszcie to również temat na oddzielną opowieść. R. prosił stomatologa o zajęcie się bolącym zębem. Niby drobiazg, w końcu nawet osadzeni mają prawo do opieki zdrowotnej. Ale na wyrwanie musiał czekać pół roku. Tylko po to, żeby pół chorego zęba zostało w dziąśle, wywołując stan zapalny.

Od początku pobytu w Areszcie Śledczym R. odbywa wizyty u psychologa. Jak sam twierdzi – to jedyna osoba, która mogłaby w Sądzie lub podczas komisji w sprawie wcześniejszego zwolnienia, powiedzieć o nim coś prawdziwego. Tymczasem psycholog od początku powtarza jak mantrę jedno: „z tego aresztu jeszcze nikt nie wyszedł przed czasem”.

Oddziałowy prawdę Ci powie

Zbigniew R. uważa – zresztą, są na to „papiery” – że sumiennie odbywa karę i że nie jest zagrożeniem dla społeczeństwa. Chciałby otrzymać wcześniejsze zwolnienie z aresztu i wydaje się, że po sześciu latach powinno to być możliwe.

Tyle tylko, że kiedy jest bity lub wyzywany przez współosadzonych, winę przypisuje się jemu. Kiedy skarży się na warunki w celi, oddziałowy mówi wprost: „możemy Cię przenieść od celi z grypsującymi, to się uspokoisz”. Kiedy chce leczyć się za własne pieniądze, dowiaduje się, że z premedytacja narusza regulaminy ośrodka, kłamie, manipuluje i próbuje ośmieszyć Służbę Więzienną.

Kiedy próbował walczyć o swoje prawa w białostockim oddziale Centralnej Służby Więziennej, usłyszał od kogoś „wewnątrz”, że jego szef wcześniej był dyrektorem Aresztu Śledczego w Hajnówce, a przecież „swój swego nie ruszy”.

Nam wszystkim wydaje się, że skoro ktoś przebywa w zamknięciu – skazany prawomocnym wyrokiem Sądu – to nie tylko z pewnością sobie na to zasłużył, ale też nie powinien być traktowany wyjątkowo. I jest w tym jakieś ziarno prawdy, jednak rzeczywistość nigdy nie jest czarno-biała.

A co, jeśli Sąd wydając wyrok dopuścił do głosu wewnętrzne uprzedzenia? A co, jeśli areszt – lub tak długi wymiar kary – nie jest skutkiem faktycznego przestępstwa, lecz zaniedbania, niekompetencji albo zwyczajnej pomyłki adwokata broniącego podejrzanego?

A wreszcie – Sąd orzekł karę pozbawienia wolności. Nie skazał jednak Zbigniewa R. na wieloletnie szykany, bicie, lekceważenie ze strony funkcjonariuszy Aresztu albo odarcie z godności osobistej.

W Średniowieczu ludzi palono na stosach – tylko dlatego, że ktoś „wyżej postawiony” uznał to za stosowne. Dziś tego nie robimy – przynajmniej teoretycznie. Bo w praktyce los niektórych skazanych wcale nie jest lepszy, a rzeczywistość pokazuje, że prawo służy tylko tym, którzy akurat „są górą”: sędziom, prokuratorom, więziennym strażnikom…

 

Maciej Lisowski

* Dane bohatera artykułu zostały zmienione.