Wiktor Klimiuk – przewodniczący Rady Dzielnicy Białołęki, który de facto nie może sprawować swej funkcji pomimo, iż wyrok Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego był jednoznaczny
ML: Zacznijmy od samego początku. 6 października odbyła się Rada Dzielnicy Białołęki obradująca bez klubu PO. Podjęto wtedy uchwałę o odwołaniu Anny Majchrzak, a nowym przewodniczącym został Pan. Zdaniem Pani Prezydent Warszawy ta uchwała naruszyła statut dzielnicy, w związku z czym, jej wykonanie zostało wstrzymane. Proszę powiedzieć, co było dalej?
WK: Po wyborach Rada Dzielnicy Białołęka liczyła 23 radnych, z czego PO miało 12, do których należy dodać dwóch niezależnych posłów. W konsekwencji 14 osób z Platformy Obywatelskiej na 23 wszystkich, stanowiło zdecydowaną większość. Ponieważ jednak burmistrz zarządzał dzielnicą w sposób autorytarny, a także były niejasne powiązania burmistrza z deweloperami, dlatego 9 radnych odeszło z wspomnianej koalicji. Następnie, odbyła się sesja nadzwyczajna, gdzie złożyliśmy wniosek o odwołanie przewodniczącej rady. Wtedy, na koniec sesji główna zainteresowana zarządziła przerwę po to, by w październiku stwierdzić, że na wniosek radnych nie może zwołać żadnej sesji, ponieważ nadal trwa przerwa z poprzedniej, która nie została zakończona, więc tym samym nie ma możliwości odwołania przewodniczącej. Oczywiście, nie muszę zaznaczać, że w żadnym przepisie prawnym nie znajdziemy poparcia dla takiego stanowiska. Zgodnie ze statutem i ustawą, obradując pod przewodnictwem najstarszego wiceprzewodniczącego odwołaliśmy przewodniczącą. Tymczasem Pani Prezydent nie obawiając się reakcji ze strony wojewody, który również należał do Platformy Obywatelskiej, zawiesiła wykonanie uchwały na okres prawie pół roku, mimo ,że przepisy zezwalają na jedynie miesięczne zawieszenie. Następnie w listopadzie, zakończyła się przywołana powyżej przerwa, przewodnicząca jednak zarządziła kolejną, znów z naruszeniem przepisów, została ponownie odwołana i podobnie jak wcześniej Rada Warszawy odwołanie zawiesiła.
ML: No dobrze, ale w tym czasie, kiedy teoretycznie odbywała się przerwa w obradach, dzielnica nie była w ogóle zarządzana?
WK: Niestety, Rada Dzielnicy w tym czasie w ogóle nie działała, a rzekoma przewodnicząca i Platforma Obywatelska po prostu unikali zwoływania sesji. Po wyborach, kiedy nastąpiła zmiana wojewody, Rada Warszawy unieważniła wszelkie uchwały z naruszeniem przepisów, wobec czego wojewoda wydał rozstrzygnięcie nadzorcze, unieważniające z kolei uchwały Rady Warszawy i przywracając uchwały Rady Dzielnicy. Zgodnie z Kodeksem Postępowania Administracyjnego, decyzja wojewody jest ostateczną, a co więcej wchodzi w życie z dniem jej podjęcia. Owszem, później można ją zaskarżyć ale prawomocność to już jest całkiem inna sprawa, najistotniejszy jest fakt, że ona już obowiązuje. Niestety Pani Prezydent stwierdziła, że jest inaczej, a mianowicie według niej uchwała zacznie obowiązywać dopiero wtedy, gdy będzie wyrok prawomocny, dlatego zdecydowała się zaskarżyć tę uchwałę. Kolejnym etapem było zastraszenie przez PO wszystkich radnych niezależnych, by w efekcie przeciągnąć ich na swoją stronę. Udało się to z trzema osobami, co pozwoliło na uzyskanie większości, uznanie, że wspomnianych wcześniej uchwał nie ma, a co więcej powołanie nowego zarządu. Wyrok sądu jednoznacznie potwierdza rację wojewody, wskazując, że działania radnych Platformy Obywatelskiej miały tak naprawdę wyłącznie jeden cel – ominięcie prawa. I to nie tylko dlatego, że nieprawidłowo zarządzono przerwę, ale również dlatego, że w takiej sytuacji nie można zwołać przerwy, gdyż to uniemożliwiałoby zmianę przewodniczącego przez cała kadencję. I znowu, zgodnie z KPA, jeżeli dana skarga została przyjęta to danego aktu prawnego, nie powinno się jej stosować. Co równocześnie oznacza, że jeżeli skarga zostałaby odrzucona to taką skargę należy zastosować. Sprawa jest jasna, jednak nie dla Pani Gronkiewicz-Waltz, która zdecydowała poczekać do wyroku NSA. Aktualnie mamy sytuację, kiedy jest przewodniczący i zarząd, ale swoich funkcji wykonywać nie może, bo PO rządzące w Warszawie uważa, że te przepisy ich nie obowiązują. Umowy o pracę nie podpisuje, przewodniczącego nie dopuszcza do dokumentów, za to nadal stara się kreować zwyczajną fikcję.
ML: Proszę mi powiedzieć jedno: jak to jest możliwe, że mimo wyroku sądu potwierdzającego tezę wojewody, rządy ciągle sprawuje poprzedni zarząd?
WK: Przeciwnicy twierdzą, że wyrok jest nieprawomocny. Tak jak wspomniałem wcześniej: jeżeli nie stosuje się przepisu, kiedy została przyjęta skarga, to a contrario akt prawny stosuje się w sytuacji, kiedy skarga nie została uwzględniona. Jednak prawda jest taka, że nie jest to wprost powiedziane, ale wynika z podstawowego wnioskowania prawniczego, którego studenci uczą się na I roku prawa., PO zdaje sobie z tego sprawę, mimo to nagina prawo i wysnuwa inne wnioski. Dodatkowo, Platforma Obywatelska dysponuje opinią prawną, którą jak wiadomo, łatwo zdobyć, kiedy prawnik ją wydający dostaje mnóstwo lukratywnych zleceń na opinie prawne od miasta. I to opinię na każdy temat wliczając w to najbardziej absurdalne sprawy. Cały czas zasłaniają się nieprawomocnością twierdząc, ze dopóki nie będzie on prawomocny, dopóty nie będą go przestrzegać. Tymczasem zgodnie z prawem, już w chwili rozstrzygnięcia wojewody, owe rozstrzygnięcie powinno być stosowane. I tak jeśli mamy sytuację, gdzie jest uchwała dzielnicy, uchwała rady Warszawy, rozstrzygnięcie wojewody i wyrok sądu i te trzy mówią jedno, a uchwała środkowa mówi co innego to – zdaniem PO – tylko ona jest obowiązująca.
ML: Kiedy w takim razie wyrok będzie prawomocny?
WK: Wyrok prawomocny będzie wtedy, gdy NSA odrzuci skargę. Naczelny Sad Administracyjny ma dwa wyjścia: albo skargę odrzucić uznając, że Pani Prezydent nie ma racji – wtedy z tym dniem wyrok staje się prawomocny, albo stwierdzić, że jednak trochę racji ma i ponownie skierować sprawę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Wtedy, omawiana sprawa przedłuży się o kolejny rok. W tej chwili NSA jeszcze nie wyznaczył terminu rozprawy, a z praktyki rozpoznawania tego typu spraw wiem, że rozstrzygnięcie sprawy bez konieczności zeznań świadków, czy też dostarczenia kolejnych dokumentów, trwa od sześciu do dziewięciu miesięcy. Oczywiście, czasem jest to krócej, a czasem dłużej, jednak szacunkowo spodziewamy się rozprawy na przełomie stycznia i lutego, aczkolwiek na razie tego terminu nie ma. Warto zaznaczyć, że aktualnie jest taka sytuacja, iż jeżeli sąd stwierdzi, że racja jest po naszej stronie, to wszystkie uchwały, które są obecnie podejmowane przez zarząd i radę dzielnicy, będą nieważne. Ponadto jest kontrowersyjne, czy wynika to z samej mocy prawa, czy też trzeba je najpierw zaskarżyć. Jednak w takiej sytuacji każdy organ kontroli musi tego dokonać, nie ma innego wyjścia, a to oznacza ogromny chaos prawny, jak również straty finansowe.
ML: Właśnie chciałem o to Pana zapytać, ponieważ czytając i przygotowując się do rozmowy natknęłam się na wypowiedź, mówiącą o nieważności podejmowanych uchwał przez zarząd, który de facto funkcji zarządu nie powinien piastować.
WK: Tak, choć jest tu jedna kontrowersja, czy następuje to z mocy prawa, czy też z zaskarżenia. Natomiast tak jak już wcześniej wspomniałem, każdy organ nadzoru musi dokonać zaskarżenia, bo inaczej sam by nie dopełnił obowiązków. Dlatego też sąd w takim wypadku nie ma innego wyjścia, ponieważ są to uchwały nieistniejące. Jeżeli sesja została zwołana przez osobę do tego nieuprawnioną, to przyjmuje się, że tak naprawdę sesji tej nie było. Podobnie z głosowaniem, które tak naprawdę nie ma żadnej mocy prawnej. A ponieważ pierwsza z tych istotnych uchwał mówi o powołaniu zarządu, to będzie to automatycznie oznaczało, że cały wybór zarządu jest nieważny. I o ile Rada Dzielnicy tak wiele tych uchwał nie podejmowała, bo tak naprawdę były to głównie opinie zatem można to jeszcze ratować, o tyle uchwał zarządu już niekoniecznie.
ML: Zapowiadał Pan również, że będzie się ubiegał chociażby o klucze do pokoju przewodniczącego oraz o zmianę pieczątki i wygrawerowanie na niej Pańskiego nazwiska. Czy miało to jakiekolwiek przełożenie na rzeczywistość, czy podjął Pan wspomniane kroki?
WK: Nie. Tzn. zwróciłem się o przysługujące mi prawa oficjalnie, jednak dostałem odpowiedź od Pani burmistrz, iż biuro prawne Urzędu Miasta czeka na wyrok prawomocny, bo zgodnie z treścią ich uchwały to Pani Majchrzak jest obecnie przewodniczącą, tym samym nie uznając na stanowisku mojej osoby. W konsekwencji nie udostępnią mi żadnych dokumentów, pieczątek, kluczy do pokoju – nic. Oczywiście w związku z tym, że Pani Majchrzak nadal twierdzi, że jest przewodniczącą, złożyłem doniesienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa podszywania się pod funkcjonariusza państwowego. Natomiast do tej chwili odpowiedzi nie uzyskałem.
ML: W takim wypadku, proszę powiedzieć, jakie mogą być dalsze konsekwencję?
WK: To są akurat dwie osobne sprawy, ponieważ prokuratura zapewne będzie rozstrzygać, czy dany czyn kwalifikuje się jako przestępstwo, bo to, że sam czyn został popełniony nie budzi żadnych wątpliwości. Jednak ustalić należy, czy jest to czyn określony w kodeksie karnym, czy można nazwać go przestępstwem. Moim zdaniem, są ku temu stosowne przesłanki, aczkolwiek zobaczymy, co orzeknie prokuratura, a wiem, że dość niechętnie odnoszą się do spraw tzw. politycznych, tym bardziej, iż ta sprawa z punktu prawnego nie należy do łatwych – cały ustrój miasta stołecznego Warszawy jest tak naprawdę bublem prawnym. Co do tego praktycznie wszyscy są zgodni, natomiast rozwiązania mogą być różne. Po pierwsze prawomocne wyroki, a w tej sytuacji sądzę, że nawet Pani Prezydent Warszawy treści takiego wyroku się nie sprzeciwi. Oczywiście jest pytanie, czy automatycznie zaakceptują zarząd, czy też tego przewodniczącego będą próbowali odwołać. To jest jedna sprawa. Z kolei druga to taka, że w tej chwili Pani Prezydent ma duże problemy prawne w sprawach dotyczących reprywatyzacji. Być może dymisja, być może referendum, być może komisja, a być może jeszcze coś innego. Tak naprawdę nie wiadomo, ale prezydent miasta spełnia rolę pracodawcy i powinien podpisać umowę o pracę z tymi osobami, które tak naprawdę są członkami zarządu, a rozwiązać umowę z tymi, którzy przestali nimi być. Jak widać, Pani Prezydent Gronkiewicz-Waltz podpisywała już niejednokrotnie rozmaite dokumenty, także w związku z reprywatyzacją, zatem naruszenie prawa w tak stosunkowo drobnej sprawie nie robi jej różnicy. Jednak sądzę, że dla każdego innego na tym stanowisku, zwłaszcza nowego, robiło by zdecydowaną różnicę, czy narusza to prawo, czy też nie. Tak naprawdę dzielnica ma bardzo słabą pozycję i to, że Ci dzielnicowi radni próbują coś robić, to jest jedno, ale bez pomocy z góry, bez pomocy Prezydenta Miasta nie mogli by nic. Zatem odpowiedzialność prawna i polityczna w dużej mierze zależny od danego Prezydenta, który w tej chwili jest stronniczy w taki sposób, dodatkowo naruszając prawo. Dlatego, gdyby to się zmieniło – w końcu prawo zaczęło by być respektowane.
ML: Wspomniał Pan tutaj o reprywatyzacji w kontekście postaci Pani Gronkiewicz-Waltz. Jak – Pana zdaniem – rozwinie się ta sprawa, będzie odwołanie, sprawa ucichnie, czy będą jeszcze inne tego konsekwencję?
WK: Trudno mi o tym mówić, ponieważ tutaj są pewne kontrowersje prawne, chociażby w odniesieniu do odwołania. Wiadomo, że premier na wniosek wojewody może dokonać odwołania, jeżeli organ samorządowy łamie prawo. W tej chwili wiemy, że Pani Prezydent łamie prawo i nie stosuje się do wyroków sądowych, i teraz nasuwa się pytanie, czy to łamanie prawa musi być potwierdzone przez sąd karny, czy nie musi. Ustawa jednoznacznie tego nie mówi. Moim zdaniem można, bo jest łamanie prawa a literalnie nie ma mowy o wyroku. Ponadto, referendum może się odbyć na dwa sposoby, na wniosek Rady Warszawy lub też przez inicjatywę ludzi. Na razie jak wiadomo, jedna inicjatywa powstała, co prawda jest to jakieś mniejsze stowarzyszenie, dlatego trudno będzie zebrać podpisy ale inicjatywa jest. Jest też wniosek o referendum w Radzie Warszawy. Zobaczymy jak to się potoczy. Jedno, co jest pewne to to, że Pani Prezydent sama nie ustąpi. Sądzę, że Platforma Obywatelska nie po to jej broni, żeby sama zainteresowana teraz zrezygnowała i pozwoliła, by w tej chwili ktoś inny wszedł do ratusza.
ML: Abstrahując od całej istoty omawianej sprawy, czy to nie jest taka swego rodzaju, mówiąc potocznie przepychanka, pomiędzy obozami PiS i PO?
WK: Moim zdaniem nie do końca. W Warszawie są dwa główne problemy. Jeden to ten z reprywatyzacją, jednak na Białołęce ten problem jest niewielki, ponieważ tam jest mała ilość budynków przyjętych tzw. dekretem Bieruta, jednak jest też drugi problem, czyli problem z deweloperami. W Warszawie, a szczególnie na Białołęce nie są uchwalane programy zagospodarowania przestrzennego. Dlaczego? Ponieważ gdyby były nie byłoby swobody w udzielaniu deweloperom pozwoleń na budowę. Kiedy nie ma planu – mogą to robić. Wskutek tego powstają sytuacje, gdzie w szczerym polu powstaje osiedle bez uzbrojenia społeczno-infrastrukturalnego, czyli bez dróg, bez pobliskich szkół, bez wody czy bez prądu. Oczywiście mieszkania są kupowane przez ludzi, deweloperzy na tym zarabiają, ale co potem… Warszawa, jako gmina musi zapewnić to uzbrojenie. Deweloperzy umywają ręce twierdząc, my wybudowaliśmy i sprzedaliśmy. Na tym nasza role się kończy. Zatem teraz Warszawa musi dobudowywać brakujące elementy, co oczywiście niesie ze sobą ogromne koszty. Dlatego, w ostatecznym rozliczeniu traci na tym podatnik, bo mimo, że może deweloper zapłacił konkurencyjną cenę, to jednak późniejsze przeprowadzenie tego uzbrojenia kosztuje znacznie więcej. Dodatkowo, Ci ludzie często czekają nawet 10 lat na załatwienie podstawowych udogodnień, takich jak prąd czy woda. Nie mówiąc już o tym, że mamy takie miejsca w naszej dzielnicy, gdzie aby dojechać z jednego miejsca Białołęki do innego należy jechać przez Marki. W każdym bądź razie z deweloperami chodzi oto, że warunki na jakich dostają pozwolenia na budowę nie są do końca przejrzyste. Co więcej, dochodzą do nas głosy, że niektórzy są zwyczajnie faworyzowani. Jest to nieco niespotykana sytuacja, gdzie były wiceburmistrz, a obecnie druga osoba w Platformie Obywatelskiej jest lobbystą największego dewelopera na Białołęce. Przewodniczący klubu PO i jednocześnie przewodniczący Komisji Inwestycji jest oficjalnym pracownikiem drugiego największego dewelopera w naszej dzielnicy. A wiceprzewodniczący wspomnianej komisji, radny PO jest pracownikiem trzeciego największego dewelopera. Zatem o planach zagospodarowania decydują ludzie, którzy są zatrudniani u poszczególnych deweloperów..
ML: To w kwestii problemów, ale wracając do mojego pytania, zaczął Pan mówić, że to niekoniecznie jest tzw. przepychanka, dlaczego?
WK: Tak, bo to, co wcześniej powiedziałem to jedno, natomiast drugim powodem jest chęć przejrzystości. Kiedy powyższe sprawy w końcu się uprawomocnią, automatycznym skutkiem staje się strata ogromnej sumy środków finansowych, a przy tym cierpią mieszkańcy. Natomiast z pobudek bardziej osobistych, ja z wykształcenia jestem doktorem prawa, adwokatem i dla mnie takim głównym celem dotyczącym samorządów jest to, aby prawo było przestrzegane. Niestety aktualnie zostało ono brutalnie zdeptane. Chce doprowadzić do sytuacji, która jest zgodna z prawem i jasna dla wszystkich. Wtedy, jeżeli PO nadal będzie stanowiła większość – proszę bardzo. Mogą odwołać przewodniczącego, mogą odwołać zarząd, a w jego miejsce powołać swój. Jednak najpierw trzeba przywrócić stan zgodny z prawem. Dla mnie, jako prawnika obecna sytuacja jest aż trudna do wyobrażenia i gdyby nie to, że jestem w samorządzie i osobiście ją odczuwam, trudno byłoby mi ją sobie wyobrazić
ML: Wyobrazić, że coś takiego ma miejsce?
WK: Dokładnie, że coś takiego może się wydarzyć. Co prawda, słyszałem o przypadku Pragi Północ, ale osobiste doświadczenia…
ML: Owszem, czytałem również o tym przypadku, jednak jak wiadomo doświadczenia własne robią swoje.
WK: Dokładnie tak. Słysząc to pomyślałem, że może zdarzyło się jakieś niedopełnienie, że wszystko można wyjaśnić, a teraz już wiem, że wszystko jest czynione z premedytacją w sposób całkowicie zaplanowany.
ML: I nie mam tu nic do wyjaśniania. Wspomniał Pan o jednym z głównych problemów na terenie Białołęki, czyli deweloperach. Jakie są inne aspekty nad którymi należy, Pana zdaniem – jako przewodniczącego – się pochylić?
WK: Sprawa, którą nakreśliłem w poprzednim pytaniu jest kluczowa, jednak ja zasiadam w trzech komisjach, które tematycznie mi zdecydowanie odpowiadają, tj. Komisja Mieszkaniowa, Rewizyjna i Budżetowa. Myślę, że konieczny jest uczciwy audyt. Jedną z sytuacji mówiąc delikatnie budzących wątpliwości jest ta, w której burmistrz wydaje 200 tyś. zł na reklamę w jednej gazecie, podczas gdy w innych dzielnicach całkowity budżet na reklamę to kilkadziesiąt tysięcy złotych. Oczywiście, nie muszę dodawać, że ta gazeta jest dość tendencyjna, osoby, które opuściły PO wyraźnie mówią, że teksty są pisane przez radnych z PO oraz ich byłego burmistrza, a jedynym zadaniem dziennikarza jest złożenie pod nimi podpisu, dlatego zależy mi na doprowadzeniu do prawdziwego pluralizmu. Dalej, przejrzystość wszystkich procedur. To właśnie ja zaproponowałem, aby sesje dzielnicy były filmowane online i umieszczane w Internecie, a w konsekwencji by było wiadomo, co tak naprawdę się dzieję. Platforma Obywatelska długo się opierała. Ostatecznie widząc, że jest to dość popularny temat odpuściła, zgłaszając projekt jako swój. Zależy mi także na przejrzystości w innych, równie ważnych, przetargach. Po trzecie, należy naprawić to, co zostało zepsute, czyli cały ład przestrzenny. Pod względem komunikacyjnym w tej chwili Białołęka jest wyjątkowo zacofana, przy czym warto zaznaczyć, że tamtejsza ludność została oszukana. PO przed samymi wyborami samorządowymi obiecała metro prowadzące na Białołękę. Co więcej, pokazali oni dokładne plany, by ludność na prawdę uwierzyła, że wszystko jest przygotowane. Parę miesięcy po wyborach plany nagle się zmieniły – metra nie ma. Niestety, ale jeśli się coś obiecuje to należy słowa dotrzymać. W tej chwili pomiędzy różnymi częściami Białołęki są 2-3 przejazdy, a część wschodnia dzielnicy jest zdecydowanie oddzielona od pozostałej. Mieszkańcy oczywiście starają się z tym walczyć, pisze petycję, zbiera pod nimi podpisy, jednak na razie bez skutku. Zobaczymy, co będzie dalej. Zatem podsumowując, na pewno trzeba wspomniane dwie, odległe części Białołęki umiejętnie ze sobą połączyć komunikacyjnie. Kolejną kwestią jest budownictwo, także budownictwo szkół, choć należy przyznać, że o ile tempo jakoś ale postępuje, o tyle doprowadzono do znacznych opóźnień. Dlaczego są owe opóźnienia? Zarząd do tej pory lawiruje i nie potrafi do końca tego wytłumaczyć – tu jest to problem. Ponadto, w tej chwili bardzo często na Białołęce szkoły muszą pracować w trybie trzyzmianowym, czyli nie na dwie, a trzy zmiany, a ponieważ Białołęka jako jedyna dzielnica w Warszawie ma duży przyrost naturalny to kolejne placówki edukacyjne są konieczne. Musze zaznaczyć, że w ostatnich latach przyrost naturalny całej Warszawy wzrósł o 56 tys., z czego aż 52 tys. to wynik Białołęki, co oznacza, że gdyby mieszkańcy naszej dzielnicy wyjąć z całościowej sumy uzyskanej przez Warszawę, to wyniosłaby one jedynie 4 tys.
ML: Czyli wniosek z tego, że praktycznie cały przyrost stanowi Białołęka. Ok, budowa szkół jest ważna, jednak gdy tak ogromna liczba osób zamieszkuje dany teren niezwykle istotna jest również komunikacja. Czy myślał Pan o powrocie do pomysłu PO, czyli budowy metra?
WK: Tak, jestem zwolennikiem tego pomysłu. Zielona Białołęka jak wspomniałem powyżej jest tragicznie skomunikowana. Aktualnie planowane metro ma się skończyć na Targówku, który jest gęściej zaludniony, ale to się cały czas zmienia. W tej chwili ma on rzeczywiście większą liczbę mieszkańców, jednak Białołęka szybko się rozrasta, a okolice Grodziska, o których rozmawiamy stanowią przede wszystkim duże osiedla mieszkalne. W ich miejscu wcześniej były pola, a teraz na nich wybudowano ogromne osiedla, na których mieszka sporo osób, jednak cały czas bez wystarczającej komunikacji. Warto zaznaczyć, że jest to druga, co do wielkości dzielnica Warszawy, biorąc jednak pod uwagę tereny z przeznaczeniem na budownictwo – zdecydowanie pierwsza. Dodatkowo niektóre prognozy mówią o tym, że za 15 lat będzie ją zamieszkiwało 200 tys. ludzi, co uczyniło ją drugą co do liczby mieszkańców dzielnicą stolicy. Tym samym, metro na pewno się przyda zwłaszcza, że jeżeli mówimy o budowie metra, to w omawianym okresie czasowym, tj. za kilkanaście lat, kiedy ludność wzrośnie, właśnie taka stacja mogłaby być wybudowana. Dlatego jest to jeden pomysłów pod którym również my zbieraliśmy podpisy, został on zgłoszony przez mieszkańców na Radę Warszawy, co na razie nie przyniosło żadnego efektu.
ML: Głównym wnioskiem, który niejednokrotnie nasunął mi się podczas naszej rozmowy, jest fakt, że na tym wszystkim najbardziej traci potencjalny Kowalski, czyli zwykły człowiek. Czy zgadza się Pan z tym twierdzeniem?
WK: Tak, ponieważ rzadko można spotkać takie dzielnice, gdzie kupując nowe mieszkanie można znaleźć się w miejscu, w którym nie ma drogi, gdzie nie ma wody, a co więcej, gdzie taki stan utrzymuje się od wielu lat. Mieszkańcy niejednokrotnie zgłaszali problem, jednak dotychczas zarząd nie był chętny do pomocy. Tak w ogóle są mieszkańcy Białołęki, dla których szkoła jest bardzo oddalona. Jedyny autobus, który tam dojeżdża, musi przejechać przez Marki. Gmina jest zobowiązana, aby zapewnić mieszkańcom transport, jeżeli szkoła jest oddalona od ich miejsca zamieszkania. Ewentualnie, zamiast transportu może dać pieniądze na kartę miejską, jednak jedynie do pierwszej strefy. Jak już wspomniałem w tej części Białołęki nie jest możliwe poruszanie się wyłącznie w pierwszej strefie, zatem dopłatę do biletu dla dzieci muszą ufundować rodzice. Gdyby nie było takiej samowolki deweloperów, wyglądałoby to wtedy zupełnie inaczej. Należy być świadomym, że pieniądze traci zarówno dzielnica, jak i jej mieszkańcy, którzy nie zawsze są tego świadomi. Wiedzą, że jest jakaś przepychanka, ale kto ma w niej rację trudno im stwierdzić. Wszystkie media jednogłośnie stwierdziły, włączając w to „wPolityce”, „Gazetę Polską, TVN czy „Gazeta Wyborcza”, że w tym przypadku Platforma Obywatelska łamie prawo.
ML: I na tym się skończyło?
WK: I na tym się skończyło. Natomiast wspomniana przeze mnie gazeta lokalna istnieje dzięki reklamom ratusza, a to stanowi problem. Tak naprawdę gminy są uzależnione od miasta, a lokalna prasa jest uzależniona od reklam ratusza i koło się zamyka.
ML: Z tego, co udało mi się dowiedzieć, jest Pan pewnego rodzaju społecznikiem poprzez branie udziału we wszelakich organizacjach, stowarzyszeniach, a także udziela Pan darmowych porad prawnych. Zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, iż szerzy postawę obywatelską?
WK: Tak, ja od wielu lat, praktycznie od momentu, gdy byłem na trzecim roku studiów, a to było chwilę temu, udzielam porad prawnych w różnych instytucjach, ponieważ często spotykam się z tym, że ludzie nie znają prawa. Taki zwykły, przeciętny Kowalski często tak naprawdę nie ma szans w tej nierównej walce, zwłaszcza jeśli walczy z administracją, jakąś spółdzielnią, biznesmenem, czy też firmą. Dlatego uważam, że moja pomoc pozwala jakoś wyrównać szansę pomiędzy stronami. Mnie osobiście bardzo przeszkadza, kiedy prawo nie jest przestrzegane, a tak naprawdę nawet w sądach nie jest ono respektowane. Sąd po prostu stwierdza, że jeżeli zarzut nie jest podniesiony to trudno. Strata tego człowieka. Oczywiście, nie dotyczy to wszystkich sędziów, jednak takowe istnieją i jest to nic innego, jak pójście na łatwiznę.
ML: No dobrze, ale nie sądzi Pan, że problem tkwi gdzieś wyżej? Że polski system sądownictwa wymaga zmian i naniesienia modyfikacji kluczowych dla podejmowanych decyzji?
WK: Na pewno przydałaby się zmiana, aczkolwiek nie jest to łatwe, gdyż jest to problem na wyższym poziomie. My jako Polska właściwie mieścimy się w systemie kontynentalnym, jednak niezwykle specyficznym, ponieważ zawiera on taki element, jak klauzula generalna. Jest to przepis, który można różnie interpretować. Niby wszystko jest określone prawem, jednak mówiąc dosłownie prawem z pewnego rodzaju furtką. W związku z czym, wiele spraw jest wyłącznie kwestią interpretacji tegoż przepisu przez daną jednostkę sądownictwa. W konsekwencji, tak naprawdę w identycznej sytuacji różny skład sędziowski może wydać zupełnie inny wyrok. To jest jedna kwestia, a drugą jest to, iż sędziowie praktycznie nie ponoszą odpowiedzialności za błędne wyroki. Przykładowo, wyrok może być uchylony z powodu stronniczości sędziego, jego nieuwagi, niedopatrzenia istotnych dowodów, braku przesłuchań świadków, tylko, że to wszystko nie niesie ze sobą żadnych konsekwencji. Od strony prawnej – owszem – zostaje to wysłane do danej jednostki sądownictwa, jednak na tym interwencja się kończy. Nie niesie to za sobą żadnej odpowiedzialności. Tak naprawdę, sędzia po prostu nie jest w żaden sposób oceniany za swoją pracę, co tworzy kolejny problem.
ML: A gdyby był oceniany, gdyby wiedział, że jest poddawany jakiejś ocenie, wtedy przyłożyłby się bardziej do swoich obowiązków i sumienniej przestrzegałby przepisów prawnych.
WK: Dokładnie, po za tym, jeżeli adwokat będzie źle bronił, będzie popełniał błędy to automatycznie nie będzie miał klientów. Tymczasem sędziego nie da się wyłączyć, chyba, że ku temu występują niepodważalne przesłanki, w związku z konkretną sprawą. Natomiast generalnie nie można. Nawet jeśli sędzia w sensie merytorycznym będzie bardzo kiepski nie można go wyłączyć. Z formalnego punktu widzenia istnieje możliwość wydalenia go z danej jednostki, ale ja osobiście nie słyszałem o takim przypadku. Sędzia może wydawać złe, tendencyjne wyroki i nie poniesie z tego tytułu żadnej odpowiedzialności.
ML: Podsumowując, co konkretnie należy zrobić?
WK: Po pierwsze musimy podjąć decyzję, czy jesteśmy w systemie kontynentalnym, czy też może idziemy w stronę systemu „common low”, bo obecnie stoimy w lekkim rozkroku. Oraz druga sprawa – położenie dużego nacisku na powstanie innego systemu oceniania awansu oraz odpowiedzialności sędziów.
ML: Dziękuję bardzo.
rozmawiał:
Maciej Lisowski
Dyrektor Fundacji LEX NOSTRA