Do ostatniej kropli krwi…
Prowadzenie w Polsce działalności gospodarczej to nie przelewki. Wie o tym każdy, kto miał lub ma mała firmę. Pomijając już kwestie tak codzienne, jak „samostanowienie” prawa – czy raczej samowolna i jednostronna interpretacja przepisów – przez urzędników, największym problemem są oczywiście sprawy związane z płatnościami za towary i usługi. Według danych Krajowego Rejestru Długów, w 2012 roku co czwarty przedsiębiorca miał zaległości, zaś niemal 36% z nich deklarowało, że nie płaci swoich zobowiązań na czas, ponieważ sami nie otrzymują należności od kontrahentów. Zatory płatnicze niejedno przedsięwzięcie już doprowadziły do bankructwa, ale za niewielkie opóźnienia nikt nikogo jeszcze do więzienia nie wsadził. Do czasu…
Ta historia rozpoczęła się zupełnie niewinnie, jak mnóstwo innych. Póki co, doprowadziła co najmniej jedną osobę do depresji oraz dwójkę nienarodzonych jeszcze dzieci do śmierci, a – jeśli dalej będzie toczyć się niezmienionym torem – może skończyć się kolejną tragedią. Oto krótka opowieść o młodej dziewczynie, przewrażliwionym sprzedawcy, nadgorliwości policji i wyjątkowo sprawnym aparacie polskiego sądownictwa, który – zamiast zajmować się poważnymi przestępcami – woli marnować czas i pieniądze podatników.
Niemal każdy z nas zna kogoś, kto prowadzi niewielka firmę nie będąc formalnie jej właścicielem. Sytuacja, w której mikro-przedsiębiorstwo rejestruje się na żonę, córkę czy mniej obrotnego sąsiada, jest dość powszechna. Faktycznie, taka praktyka budzi kontrowersje, ale z drugiej strony – trudno jeszcze uznać ją za działalność przestępczą. Dokładnie tak wyglądał przypadek – wówczas zaledwie 19-letniej – Wiolety Długosz, która w obliczu prawa była samodzielnym przedsiębiorcą, podczas gdy w rzeczywistości firmę prowadził jej ojczym, Jan K. 1-go grudnia 2004 roku pan K. w sklepie ABC w Bielsku-Białej zakupił szlifierkę taśmową i taśmę ścierną o łącznej wartości 1.063,92 zł. ( jeden tysiąc sześćdziesiąt trzy złote dziewięćdziesiąt dwa grosze ). Jak to często bywa, na fakturze przewidziano 14-dniowy termin płatności. I jak to bywa równie często, terminu tego nie udało się dotrzymać.
Zwykle dalszy przebieg wypadków wygląda następująco: najpierw wierzyciel czeka jeszcze kilka dni na wpłatę, a później próbuje skontaktować się z nabywcą telefonicznie lub pisemnie, wyznaczając dodatkowy termin spłaty. Trwa to przeważnie dość długo i w końcu udaje się – wprawdzie ze sporym opóźnieniem – ale jednak skutecznie i w miarę bezproblemowo należność odzyskać. W najgorszym wypadku windykację długu zleca się wyspecjalizowanej firmie lub do akcji wkracza, na podstawie sądowego nakazu zapłaty, komornik.
Tym razem było jednak inaczej. 26-go maja 2006 roku Wioleta Długosz została oskarżona o wyłudzenie towaru o wartości 1063,92 zł oraz działanie na szkodę wspomnianej firmy ABC Spółka Jawna. Oskarżona była przesłuchiwana pierwszy raz w życiu, oczywiście bez adwokata Licząc na szybkie zakończenie sprawy – za namową policjanta prowadzącego sprawę złożyła wniosek (podyktowany zresztą przez niego) o dobrowolne poddanie się karze i ustanowienie nadzoru kuratorskiego. Wydawać by się mogło, przynajmniej na pierwszy rzut oka, że to nawet logiczne rozwiązanie – dzięki wnioskowi sprawa zakończy się bez postępowania dowodowego, a ona już więcej nie będzie miała do czynienia z policją i wymiarem sprawiedliwości… Niestety, niedoświadczona życiowo kobieta nie zdawała sobie wówczas sprawy z faktu, że tym całkowicie zamyka drogę do udowodnienia swojej niewinności, gdyż w rzeczywistości to nie ona „naciągnęła” sklep…
„Dura lex, sed lex” – twarde prawo, ale prawo – może ktoś powiedzieć. I pewnie będzie miał rację, jednak to nie koniec całej historii, a dalsze wydarzenia rzucają nieco więcej światła na sprawę.
9-go grudnia 2006 roku na adres Wiolety Długosz przesłano wezwanie na rozprawę sądową. W aktach sprawy brak jest jakiegokolwiek dowodu doręczenia, a ponieważ korespondencja wróciła do sądu – uznano ją za doręczoną. Rozprawa odbyła się 15-go stycznia 2007 roku w trybie zaocznym. Odpis wyroku przesłano do domu Pani Długosz, ale odebrała go osoba, której tożsamości dziś nie znamy. Tak czy inaczej – wyznaczona grzywna została zapłacona, należność wobec sklepu ABC uregulowana, a koszty sądowe w wysokości 40 złotych umorzone. Sprawiedliwości zatem stało się zadość. Przynajmniej pozornie.
2-go lipca tego samego roku Wioleta Długosz objęta został dozorem kuratora (przypomnijmy, że wniosek o dobrowolne poddanie się karze bohaterka tej historii złożyła pod wpływem „gry operacyjnej” przesłuchującego ją policjanta). Kurator sądowy, mgr Magdalena Hoczek, twierdzi, że próbowała ustalić miejsce pobytu Pani Długosz i wezwać ją na spotkanie, jednak jej się to nie udało. I chyba trudno się dziwić, bowiem jej podopieczna w międzyczasie zdążyła założyć rodzinę i wyjechać do Norwegii. Trudno mówić tu o ucieczce przed odpowiedzialnością, bo przecież – jak już wiemy – dług został zwrócony, a grzywna zapłacona. Problem w tym, że oprócz wspomnianych obowiązków, sąd podczas rozprawy w trybie zaocznym nałożył na Panią Wioletę karę pozbawienia wolności przez okres 6 miesięcy, w zawieszeniu na 3 lata. Nie stawienie się na wezwanie kuratora oznacza – ni mniej, ni więcej – „odwieszenie” tej kary!
Tak też się stało. 28-go kwietna 2008 roku, wyrokiem Sądu Rejonowego w Bielsku-Białej, zarządzono – na wniosek kuratora – wykonanie zawieszonej uprzednio kary. 2-go marca 2013 roku Wioleta Długosz trafiła do aresztu w Oslo, a następnie została przewieziona do Zakładu Karnego Sarpsborg, gdzie przebywała do 5-go kwietnia 2013 roku.
Tam po raz pierwszy poroniła. Z zajściem w ciążę miała zresztą problemy już wcześniej, a to między innymi z powodu anemii na którą cierpi od urodzenia. Lekarze zgodnie twierdzą, że ze względów zdrowotnych nie powinna przebywać w więzieniu, jednak do Sądu (ostatnio w osobie Sędzi Sądu Rejonowego Agnieszki Żarow, IX Wydział Karny, Sąd Rejonowy w Bielsku-Białej) to nie przemawia. Wniosek o odroczenie wykonania kary o 6 miesięcy został odrzucony. Odrzucone zostało również zażalenie go dotyczące. 3-go czerwca 2013 roku natomiast, za pośrednictwem tegoż samego wydziału Sądu, reprezentujący Wioletę Długosz adwokat, skierował do Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej prośbę o ułaskawienie oraz wstrzymanie procedury ekstradycyjnej.
Wioleta Długosz nigdy nikogo nie oszukała. Dzięki działaniom policjanta, obliczonym na – któż to wie? – „poprawienie statystyk” lub po prostu przez zwykłe „wygodnictwo” prowadzącego sprawę funkcjonariusza, nie miała też okazji wytłumaczyć Sądowi, że to nie ona pobrała ze sklepu felerną szlifierkę. Również pod wpływem śledczego de facto sama sobie zgotowała tragiczny los, bowiem – jako niedoświadczona życiowo młoda dziewczyna – nie zdawała sobie sprawy z konsekwencji wnioskowania o dozór kuratorski.
Dziś bohaterka naszej historii na stałe mieszka w Norwegii wraz z rodziną, prowadzi tam firmę zajmującą się sprzątaniem i cieszy się nieposzlakowaną opinią zarówno wśród sąsiadów i znajomych, jak i kontrahentów. Zatrzymanie i procedura ekstradycyjna doprowadziły ją do – potwierdzonej medycznie – depresji. Co więcej, w styczniu 2013 roku Sędzia Sądu Rejonowego Adam Kanafek odrzucił pierwszy wniosek o odroczenie wyroku. Wioleta Długosz poroniła po raz kolejny…
Jak widać, osadzenie tak groźnej przestępczyni w więzieniu, na okres całych 5 miesięcy (bo przecież 1 miesiąc „odsiedziała” już w Norwegii) jest dla polskiego Wymiaru Sprawiedliwości celem priorytetowym. Recydywiści i bandyci często odpowiadają z wolnej stopy, zaś na odbycie kary czekają nawet latami – głównie z powodu przepełnienia więzień – tymczasem Pani Długosz zasługuje, zdaniem sędziów, na traktowanie specjalne.
Obrońca p. Wiolety wykazał liczne nieprawidłowości w postępowaniu sądowym. Mowa między innymi o: braku przeprowadzenia dowodu z opinii biegłego na temat stanu zdrowia Wiolety Długosz, samodzielna ocena stanu zdrowia przez Sąd, nieuwzględnienie opinii lekarskich, ani związanego z aresztowaniem faktu – w sumie: trzykrotnego – poronienia oraz nieuwzględnienia wytycznych Sądu Odwoławczego i Sądu Okręgowego w Bielsku-Białej, który nakazał w podejmowaniu decyzji o odroczeniu kary branie pod uwagę komunikatów Dyrektora Generalnego Służby Więziennej o przeludnieniu zakładów karnych.
Niestety, także i te argumenty trafiły w mur obojętności. Czy sędziowie mają rację? Jaki jest sens prowadzenia długotrwałej walki o osadzenie Wiolety Długosz na 5 miesięcy w więzieniu, zniszczeniu jej zdrowia i dezorganizacji życia – oczywiście za pieniądze polskich podatników – podczas, gdy całe to „przestępstwo” zostało już dawno naprawione? Może chodzi tu o obronę „czci i honoru” kuratora lub prowadzącego policjanta sprawę? A może po prostu bielscy sędziowie zwyczajnie nie mają nic lepszego do roboty? Oceńcie Państwo sami.
Nam wydaje się, że batalia „do ostatniej kropli krwi” jest w tym przypadku spektakularną porażką polskiego sytemu sądownictwa i przejawem chorej ambicji niektórych sędziów. Zwłaszcza, że jest to krew nie tylko Wiolety Długosz, ale także dwójki jej nienarodzonych dzieci…
Maciej Lisowski
Dyrektor Fundacji LEX NOSTRA