Słynna „ustawa o bestiach” weszła w życie w połowie stycznia zeszłego roku. Wówczas wzbudziła olbrzymie kontrowersje i na chwilę stała się centrum zainteresowania mediów. Po dwunastu miesiącach zdążyliśmy już o niej niemal zapomnieć, tymczasem właśnie okazało się, że jest jednym wielkim bublem.
O konieczności stworzenia konkretnych i restrykcyjnych przepisów regulujących postępowanie wobec osób z zaburzeniami psychicznymi stwarzających zagrożenie życia, zdrowia lub wolności seksualnej innych osób, mówiło się już dawno. Jakieś prace nad ich kształtem zapewne trwały od dawna, ale ostatecznie do uchwalenia i wprowadzenia w życie ustawy doszło pod wpływem społecznych niepokojów. Niepokojów spowodowanych wiadomością zapowiadającą wypuszczenie na wolność Mariusza Trynkiewicza.
Szatan z Piotrkowa
Trynkiewicz urodził się w Piotrkowie Trybunalskim. Będąc w wojsku porwał i wykorzystał seksualnie ucznia podstawówki, za co został skazany przez sąd wojskowy na rok więzienia w zawieszeniu. Już parę tygodni później dopuścił się molestowania kolejnego chłopca. Tym razem ukarano go półtorarocznym więzieniem i odwieszeniem poprzedniego wyroku. Na tym jednak nie koniec, bowiem w trakcie przerwy w odbywaniu kary wykorzystał, a następnie udusił następne dziecko. Ciało 13-letniego Wojtka zakopał w lesie. Było to 4 lipca 1988 roku. Zaledwie 25 dni później Trynkiewicz zwabił do mieszkania jeszcze trzech młodych chłopców, których również brutalnie zamordował – ich zwłoki spalił.
Ostatecznie za zabójstwo czwórki nieletnich skazano go na karę śmierci, którą potem zamieniono na 25 lat bezwzględnego więzienia. Wyrok odsiedział, ale kiedy przyszedł czas, by opuścić więzienie, mieszkańcy początkowo Piotrkowa, a potem już całej Polski zaczęli protestować. Nie jest tajemnicą, że w Polsce system jakiejkolwiek resocjalizacji przestępców praktycznie nie działa. Z mordercami, którzy na dodatek wykazują fiksacje seksualne (w tym wypadku mówimy o pedofilii) w zasadzie nikt nie wie co robić. Ludzie zaczęli się więc bać, że „Szatan z Piotrkowa” zacznie znów polować na nieletnich.
Pod naciskiem opinii społecznej prace nad „ustawą o postępowaniu wobec osób z zaburzeniami psychicznymi stwarzających zagrożenie życia, zdrowia lub wolności seksualnej innych osób” znacznie przyspieszono. 22 listopada 2013 roku nowe przepisy zostały ogłoszone, a trzy miesiące później weszły w życie.
Polowanie na potwory
Z założenia „ustawa o bestiach” – jak momentalnie ochrzciły ją media – miała wprowadzić instrumenty pozwalające chronić społeczeństwo przed niebezpiecznymi osobnikami pokroju Trynkiewicza. Wprowadzony został środek nadzoru prewencyjnego oraz umieszczenia w Krajowym Ośrodku Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym.
Zadaniem nadzoru jest – jak sama nazwa wskazuje – monitorowanie funkcjonowania osób nim objętych. „Bestie” muszą informować policję gdzie są i pracują, dokąd wyjeżdżają i tak dalej. Co ważne, policjanci mogą prowadzić wobec nich tak zwane „działania operacyjne i rozpoznawcze”, w tym również kontrolę (oczywiście niezapowiedzianą). Jeśli nadzór okaże się niewystarczający, osoba nim objęta może trafić – przymusowo! – do KOZZD. Jest to zamknięty ośrodek (w Gostyninie), w którym prowadzona jest odpowiednia terapia. Wobec przebywających w nim „gości” wolno stosować w razie potrzeby przymus bezpośredni.
Tyle w największym skrócie. Ważniejsze jest to, że gdy tylko ustawa ujrzała światło dzienne, pojawiły się masowe niemal głosy krytyki. Przede wszystkim zarzucano jej niezgodność z Konstytucją. Okazało się również, że chociaż umożliwia objęcie specjalnym nadzorem niebezpiecznych przestępców, to nie wskazuje żadnych mechanizmów i kryteriów orzekania kto do takiego nadzoru się kwalifikuje. To samo zresztą dotyczy przymusowej obserwacji psychiatrycznej i zamknięcia w ośrodku w Gostyninie. Prawnicy Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka wskazywali natomiast, że w takim kształcie, w jakim weszła w życie, ustawa może prowadzić do licznych nadużyć i łamania podstawowych praw jednostki. Zwracali przy tym uwagę, że przepisy nie powinny być oparte na prawie cywilnym, lecz karnym. Mocno protestowało także Polskie Towarzystwo Psychiatryczne, oburzone tym, że Krajowy Ośrodek Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym podlega ministrowi zdrowia i formalnie jest ośrodkiem leczniczym, podczas gdy nadzór nad nim powinien sprawować minister sprawiedliwości. Prócz tego rzesza ekspertów podkreślała liczne „słabości” i niedociągnięcia nowej ustawy. Czas pokazał, że mieli rację.
Mariusz Trynkiewicz opuścił zakład karny 11-go lutego 2014 roku. Ale choć to on był główną przyczyną przyspieszonego wprowadzenia w życie ustawy o bestiach i najsłynniejszym przestępcą nią objętym, to nie był pierwszy.
Piękna czy bestia?
W drugiej połowie sierpnia zeszłego roku więzienie opuściła Ewelina C. – dwudziestosiedmioletnia kielczanka, którą skazano na 6 lat pozbawienia wolności za usiłowanie zabójstwa niemowlęcia. Uznano ją z wystarczająco niebezpieczną, by nakazać jej po zakończeniu odbywania wyroku podjęcie przymusowego leczenia psychiatrycznego oraz poddać nadzorowi prewencyjnemu wynikającemu z ustawy.
Ewelina C. szybko jednak dała o sobie znać: już w październiku – a więc raptem trzy miesiące później – zaatakowała pielęgniarkę i ratownika medycznego. Kopała, drapała, wyzywała, chociaż próbowali jej pomóc, gdy trafiła do szpitala.
Tym razem uznano ją za winną naruszenia nietykalności cielesnej oraz znieważenia. Za takie przestępstwa grożą trzy lata więzienia, ale ponieważ w tym przypadku mamy do czynienia z recydywą, sąd może zamknąć Ewelinę C. nawet na cztery i pół roku. Cóż z tego, skoro i teraz i poprzednio koronnym argumentem obrony jest jej niepoczytalność psychiczna w chwili popełniania zarzucanych czynów? Poprzednio ta linia okazała się wystarczająco skuteczna, by wsadzić kielecką „bestię” za kraty na zaledwie 6 lat („zaledwie” – biorąc pod uwagę rodzaj przestępstwa).
Bubel czy PR?
Po październikowym ataku na personel medyczny Ewelina C. trafiła do aresztu, z którego zwolniono ją już w w połowie listopada. Sąd uchylił tymczasowe aresztowanie i zastosował nadzór policyjny z obowiązkiem zgłaszania się na komisariat policji pięć razy w tygodniu. Teraz kielczanka znów trafiła przed oblicze wymiaru sprawiedliwości, który ma zadecydować, czy zostanie ukarana za swoje czyny. Przypominam, że osoba ta jest objęta przepisami ustanowionymi „ustawą o bestiach”!
Do stycznia do sądów wpłynęły zaledwie 44 wnioski o objęcie ustawą groźnych przestępców. Rok po wejściu w życie rzeczonych przepisów w ośrodku w Gostyninie przebywają zaledwie trzy osoby. Wszystkie zostały skazane za zabójstwa i gwałty o charakterze pedofilskim. Jest wśród nich Mariusz T.
Sądy boją się korzystać z możliwości dawanych im przez ustawę z obawy możliwość popełnienia nadużycia: raz, że mogą się pomylić, a to mogłoby prowadzić w przyszłości do konieczności wypłaty ogromnych odszkodowań, a dwa – nie istnieją żadne kryteria, którymi można byłoby się kierować. Subiektywna ocena ze strony składu sędziowskiego w takiej sytuacji nie jest najlepszym rozwiązaniem. Na dodatek jeden dzień pobytu przestępcy w Gostyninie kosztuje podatnika 1300 złotych.
Kontrowersje wokół kształtu ustawy o bestiach towarzyszące jej ogłoszeniu okazały się iście prorocze: mamy koszmarnie drogi w utrzymaniu ośrodek, którego skuteczność jeszcze długo nie zostanie potwierdzona i który okazał się tak naprawdę nikomu nie potrzebny. Mamy ustawę, która miała chronić społeczeństwo, a nie jest stosowana, bo sądy boją się odpowiedzialności. Mamy przepisy, które w założeniu miały efektywnie przeciwdziałać popełnianiu przestępstw przez osoby szczególnie niebezpieczne po wyjściu z więzienia, a tymczasem sąd wypuszcza z aresztu objętą ustawą Ewelinę C., a teraz zastanawia się nad nadzwyczajnym złagodzeniem kary wobec niej ze względu na jej… nie do końca prawidłowo funkcjonującą psychikę. Czyli z dokładnie tego samego powodu, z jakiego w myśl ustawy kieruje się takich ludzi do Gostynina.
Ustawa o bestiach jest zestawem martwym przepisów. Martwych i w obecnym kształcie nikomu nie potrzebnych. Nie chroni społeczeństwa, nie pomaga w resocjalizacji przestępców, nie pomaga w pracy policji i sądów. Na dodatek słono kosztuje. Wystarczył rok, byśmy się o tym przekonali.
Legislacyjny bubel czy sprytny PR, mający ostudzić społeczne niepokoje przed wyjściem na wolność legendarnego „Szatana z Piotrkowa”? Jedno jest pewnie: nie ma co dyskutować „kto zawinił”, politycy jak świat światem mają genetycznie zakodowaną potrzebę zrzucania winy na swoich opozycyjnych kolegów. Ustawa o bestiach równie dobrze mogłaby się nazywać „ustawą o pieskach pokojowych” – jest równie skuteczna i równie realna. Potrzeba zmiany, ale tym razem zamiast dać się ponieść emocjom i społecznym naciskom, warto do współpracy przy tworzeniu jej nowego kształtu zaprosić specjalistów. Prawników, psychologów, ekspertów od praw człowieka. Byleby nie fachowców od public relations.