Najważniejsza jest transparentność – rozmowa z Maciejem Lisowskim, Dyrektorem Fundacji LEX NOSTRA, działaczem społecznym

 

To już 5 lat działalności Fundacji LEX NOSTRA…

Tak, to prawda, naszą działalność rozpoczęliśmy faktycznie w 2010 roku. Te pięć lat to realna pomoc dla kilku tysięcy osób…

O bieżących działaniach Fundacji informujemy na bieżąco. A jakie ma pan plany co do działań Fundacji na rok 2015?

Widzę dwa pola działania. Jedno z nich nie jest szczególnie odkrywcze, to po prostu dalsza skuteczna pomoc osobom poszkodowanym przez system prawny. Jesteśmy jako Fundacja wprost zalewani korespondencją, prośbami o pomoc. Tych próśb jest tym więcej, im bardziej jako Fundacja jesteśmy obecni w mediach. Drugim polem naszej działalności musi stać się edukacja prawna obywateli i uczestnictwo w projektach zwiększających świadomość Polaków choćby w zakresie prawa wyborczego – tego rodzaju działalność jest zapisana w statucie Fundacji LEX NOSTRA, lecz póki co odczuwam niedosyt co do ilości naszych inicjatyw w tym zakresie.

Nie jest tajemnicą, że zanim zajął się pan prowadzeniem Fundacji LEX NOSTRA, sam miał pan problemy prawne…

Rzeczywiście, jak tysiące osób w Polsce doświadczyłem uwikłania w machinę absurdalnych działań wymiaru sprawiedliwości i systemu urzędniczego. Nie chciałbym porównywać się do bohaterów filmu „Układ zamknięty”, ale pewne analogie rzeczywiście występują…  Sam doświadczyłem jak to jest, całkiem wbrew swoim faktycznym czynom, zostać prawnie uwikłanym w ciemne interesy, tracąc przy tym dobrze prosperujące przedsiębiorstwo, w moim przypadku zajmujące się handlem komputerami, i praktycznie cały majątek. Nawiasem mówiąc, większość organizacji o podobnym jak Fundacja LEX NOSTRA profilu, tworzona jest przez osoby, które mają jakieś upiorne doświadczenia z wymiarem sprawiedliwości, a po latach okazuje się, że w niczym nie zawiniły.

Pan jednak o swoich dawnych problemach nie mówi zbyt często…

Ujmę to tak: ani tych faktów nie ukrywam, ani nimi nie epatuję. Kiedy jestem o to pytany wprost o tym mówię, nie mam się czego wstydzić, niczego złego nie zrobiłem, wszelkie postępowania toczące się wobec mnie były sukcesywnie umarzane. Ale nie widzę też powodu, by robić z siebie męczennika i na każdym kroku opowiadać o swoich przeżyciach, obnosić się z nimi. Fundację LEX NOSTRA powołałem by skutecznie pomagać ludziom poszkodowanym przez urzędników korzystających ze swoich uprawnień poprzez system prawny, a nie po to by załatwiać jakieś swoje dawne rozrachunki z wymiarem sprawiedliwości, wracać do swoich spraw czy polepszać sobie samopoczucie.

Ale może dziś jednak wróćmy do tamtych wydarzeń. Jak konkretnie te pana problemy prawne wyglądały?

Moje kłopoty zaczęły się jeszcze w 1998 roku przy próbie wrogiego przejęcia mojego przedsiębiorstwa, ale wydarzenia w maju 2000 roku, kiedy pośredniczyłem między dwiema stronami umowy leasingowej, które ze sobą zapoznałem posłużyły jako faktyczny pretekst. Podpisałem stosowną umowę, za to pośredniczenie pobrałem niewielkie wynagrodzenie, nieco ponad tysiąc złotych. Niestety, sprzedawca urządzenia, który otrzymał ponad 300 tysięcy złotych, nie wywiązał się z umowy leasingowej, a pieniądze przywłaszczył. Ja sam zostałem po latach oskarżony o udział w oszustwie, a w trakcie postępowania nieuczciwe małżeństwo, które przyjęło pieniądze i nie wywiązało się z umowy, kilkukrotnie zmieniało zaznania, by kilka dni przed zamknięciem śledztwa małżonek wskazał mnie jako głównego sprawcę oszustwa.  Żona została włączona do osobnego postępowania, które umorzono, a małżonek wkrótce okazał się osobą niepoczytalną i ubezwłasnowolnioną. Dochodziło też do tak kuriozalnych sytuacji, że Sąd Rejonowy Katowice Zachód wydał wyrok, skazując mnie na podstawie rzekomo sfałszowanej wyceny, która nigdy nie trafiła do akt postępowania, bo „zaginęła” po drodze. Prowadzeniem sprawy sąd nie był zainteresowany, lecz w 2013 roku postępowanie nagle się ożywiło i ostatecznie w 2014 roku zostałem skazany, na dwa lata w zawieszeniu na trzy, w oparciu tylko i wyłącznie o oskarżenia małżeństwa, które jedyne skorzystało na transakcji. Całości obrazu niech dopełnia fakt, że – tak jak wcześniej wspomniałem – nie zostali oni nawet przesłuchani przez sąd, gdyż… zostali ubezwłasnowolnieni i uznani za niepoczytalnych! W żaden sposób nie obawiam się tego, że sprawa ta będzie raz jeszcze rozpatrywana, czego dowodem niech będzie to, że sam uważam sprawę za wciąż otwartą i ponieważ z przyczyn proceduralnych mój pełnomocnik nie mógł złożyć kasacji od tego absurdalnego wyroku (wyrok w zawieszeniu), moi przyjaciele z Fundacji LEX NOSTRA postanowili zwrócić się do Rzecznika Praw Obywatelskich o wniesienie kasacji do Sądu Najwyższego. Nota bene prokurator wnosił o karę pół roku w zawieszeniu na rok, czyli karę czterokrotnie mniejszą niż skazał mnie sędzia Łukasz Ciszewski.

To chyba jednak nie jedyne pana smutne doświadczenia…

Tak, pomijam już kilkanaście postępowań toczących się wobec mnie, wszystkie po kolei umarzane, oczywiście na przestrzeni kilkunastu lat, tymczasowe aresztowanie. Poza tym nie wiem czy jest drugi taki przypadek jak ja, gdy sędzia Mariusz Kurowski z Sądu Rejonowego w Białymstoku, wydał wyrok bezwzględnego pozbawienia wolności na 2 lata za… przywłaszczenie zepsutego komputera z mojej własnej firmy!

Choć Fundacja LEX NOSTRA zajmuje się kwestiami prawnymi, pan sam nie jest adwokatem.

Rzeczywiście, nie jestem, ale za to nasza Fundacja współpracuje z Kancelarią LEX NOSTRA zrzeszającą świetnych adwokatów i radców prawnych, bardzo skutecznie pomagającym pod względem procesowym osobom się do nas zgłaszającymi czy choćby zajmującymi się sprawami osób osadzonych w placówkach penitencjarnych, bo takich spraw mamy mnóstwo. Bardzo dbam o to, by nie przedstawiono mnie jako wykonującego zawód adwokata, także gdy pojawiam się w mediach, szczególnie w dyskusjach na żywo, zawsze proszę osoby prowadzące program, by odruchowo nie przedstawiały mnie jako adwokata, bo chcę uniknąć krępujących sytuacji, nieporozumień i nieścisłości, konieczności niezbyt zręcznych sprostowań. Swoją drogą przedstawiciele mediów doskonale to wiedzą – systematycznie informuję dziennikarzy o bieżących działaniach Fundacji i nigdy w tego typu korespondencji mailowej czy smsowej nie podpisuję się, ani nawet nie sugeruję, że jestem adwokatem. Może zabrzmi to banalnie, ale wyznaję zasadę, ze najważniejsza jest transparentność i uczciwość wobec ludzi, w takiego typu działalności jak praca Fundacji LEX NOSTRA to szczególnie ważne. Transparentność ta ma także wymiar czysto praktyczny, gdyż w związku z działalnością Fundacji obawiam się dalszych prowokacji i szykan prawnych, nie zamierzam więc dać ku nim najmniejszego nawet pretekstu.

Niektórzy dziwią się, że pan, osoba kojarzona ze środowiskami prawicowymi, jest jednocześnie publicystą lewicowego „Dziennika Trybuna”…

Panie Redaktorze, sam pan najlepiej wie, że moje teksty w niezależnym dodatku „Donos” załączanym do „Dziennik Trybuna” nigdy nie miały i nie mają charakteru politycznego, zawsze dotyczą spraw interwencyjnych, tematyki prawnej. Moim zadaniem jest pomagać ludziom, a przy okazji jak najszerzej informować obywateli o ich prawach. I będę to czynił na łamach mediów tak lewicowych, jak prawicowych, bo bezmiar niekompetencji i złej woli urzędników nie rozróżnia przekonań politycznych. Oczywiście wykluczam współpracę z wydawnictwami czy programami naprawdę skrajnymi, obrażającymi ludzi i dobry gust.

Rozmawiał: DANIEL KLESZCZ