1-go lipca 2007 roku w Małęczynie doszło do wypadku, w którym zginęły 3 osoby. Według Sądu Rejonowego w Kozienicach Kamil B. jechał wówczas autem BMW 320, przy czym:
• samochód nie spełniał warunków technicznych pozwalających na dopuszczenie go do ruchu drogowego ze względu na opony o zróżnicowanym bieżniku
• auto poruszało się z prędkością 140 km/h
• kierujący miał we krwi 1,5 promila alkoholu
Na łuku drogi auto zjechało na pobocze, wpadło do rowu i uderzyło w przepust, w konsekwencji wykonując co najmniej 2,5 obrotu w powietrzu (1,5 wzdłuż i 1 w poprzek). Trzech pasażerów zginęło.
Medialnie sprawa wydaje się prosta: młody, nietrzeźwy człowiek popisywał się w swoim BMW. W wydawaniu opinii często jednak kierujemy się stereotypami i wygląda na to, że również kozienicki Sąd nie jest od nich wolny. Wyrok w sprawie Kamila B. zapadł 17 kwietnia bieżącego roku, a więc po 6 latach od tragicznego zdarzenia. Oskarżony został uznany za winnego i skazany przez XI Zamiejscowy Wydział Karny z siedzibą w Zwoleniu na karę 8. lat pozbawienia wolności, ponadto otrzymał zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych przez okres lat 10., nakazano mu również spłatę kosztów sądowych (15 000 złotych), wpłatę tzw. „nawiązki” na rzecz Funduszu Pokrzywdzonym oraz Pomocy Penitencjarnej (1000 zł) oraz 600 złotych na rzecz Skarbu Państwa.
Na pozór – sprawiedliwości stało się zadość. W rzeczywistości jednak sprawa nie jest wcale taka prosta. Pierwszy wyrok wobec Kamila B. zapadł 14 marca 2012 roku. Już we wrześniu jednak Sąd Okręgowy w Radomiu wyrok ten uchylił w całości, uznając, że został wydany na bazie „niezbyt starannie przeprowadzonego postępowania dowodowego, w szczególności nie dokonania wnikliwej analizy i oceny części zgromadzonego materiału dowodowego”. Tym samym radomski Sąd potwierdził de facto, że wyrok wydany został z naruszeniem prawa karnego procesowego!
W chwili wypadku Kamil B. miał 20 lat i nie posiadał prawa jazdy. Nie zaprzecza, że prowadził auto, twierdzi jednak, że – ze względu na strach przed zatrzymaniem przez patrol drogówki – zjechał do zatoczki autobusowej, gdzie oddał kierownicę trzeźwemu koledze, zresztą uprawnionemu do jazdy. Wypadek nastąpić miał dopiero potem.
Na temat wypadku zeznawał sam oskarżony, jego kolega biorący udział w zdarzeniu oraz postronny świadek. Bez wdawania się w szczegóły: wszystkie wersje zeznań zgadzają się ze sobą. Warto w tym momencie dodać, że wspomniany świadek to nie tylko osoba zupełnie niezwiązana z uczestnikami wypadku, ale też człowiek wykształcony, pracownik komisji bezpieczeństwa ruchu drogowego Automobilklubu Radomskiego z trzydziestoletnim stażem (sic!), posiadający ukończone kursy ratownicze, który niejednokrotnie wspomagał miedzy innymi policjantów podczas prowadzenia czynności na miejscach wypadków i kolizji!
W trakcie procesu powołano również biegłych, którzy – niemal jednogłośnie – stwierdzili, że niemożliwe jest faktyczne ustalenie kto gdzie siedział w samochodzie w trakcie wypadku ani określenie prędkości pojazdu przed zdarzeniem!
Zeznania świadka zdają się potwierdzać wersję przedstawioną przez oskarżonego, zaś opinie większości biegłych wskazują, że jest ona jak najbardziej prawdopodobna. Niestety, Sąd nie dał im wiary, zamiast tego opierając swój wyrok całkowicie na zdaniu jednego tylko z nich – jedynego, który wypowiedział się na niekorzyść Kamila B.
Robert D. stwierdził mianowicie autorytarnie, że to właśnie Kamil B. feralnego wieczora siedział za kierownicą. Określił także z niezbitą pewnością przedwypadkową prędkość auta. Jego zeznania pozwoliły jednoznacznie wskazać winnego, a tym samym skazać Kamila B. na 8 lat więzienia i potężną karę finansową.
Pytanie tylko dlaczego Sąd jedynie opinię D. uznał za istotną? Biegły twierdzi, że był na miejscu wypadku razem z policjantami z Sekcji Ruchu Drogowego, że wykonywał „czynności polecone przez naczelnika w/w sekcji”, że uczestniczył między innymi w przesłuchaniach świadków, a nawet wskazywał kolejne czynności procesowe do wykonania. Tyle tylko, że w żadnym protokole po działaniach – nie mówiąc już nawet o obecności – rzeczonego D. nie ma śladu!
Kolejna sprawa, to rzetelność Sądu. Pomijając już fakt kompletnego zignorowania fachowej opinii biegłych (poza Robertem D.), warto się zastanowić, dlaczego nie sprawdzono chociażby, czy zatoczka autobusowa, w której Kamil B. miał oddać kierownicę koledze, w ogóle istnieje. Nikt nie pokusił się też o sprawdzenie czy owego dnia faktycznie po drodze koło Zwolenia krążyły patrole drogówki! Te pozorne drobiazgi mogłyby przecież uprawdopodobnić zeznania i oskarżonego i świadka, zaś w zestawieniu z opiniami biegłych sądowych – nawet udowodnić jego niewinność!
To jednak nie koniec. Kozienicki Sąd wykorzystał między innymi zeznania jednego z lekarzy z załogi karetki pogotowia, która wiozła Kamila B. do szpitala. Tymczasem po pierwsze – pozostali członkowie zespołu nie potwierdzili jego wersji wydarzeń, po drugie – naruszono tajemnicę lekarską, po trzecie – naruszono przepisy ustawy o zawodzie lekarza, które mówią jasno, że w tej sytuacji lekarz nie może być świadkiem, po czwarte wreszcie – nie uwzględniono wpływu szoku pourazowego na zachowanie oskarżonego w karetce!
Sąd pierwszej instancji nie uwzględnił też wszystkich dowodów, pomijając te, które mogłyby świadczyć na korzyść Kamila B. Brak obiektywizmu, interpretacja przepisów według „własnego widzimisię” i naginanie rzeczywistości do ogranych stereotypów – to wszystko stało się w tej sprawie udziałem Sądu Rejonowego w Kozienicach. Sądu, który przecież z założenia powinien rozstrzygać bezstronnie, a wyroki ferować na podstawie dogłębnie i „na zimno” przeanalizowanych faktów.
Jest w tym wszystkim jeszcze jeden – wręcz szokujący – szczegół. Otóż kozienicki Sąd udowodnił, że w są ludzie „równi” i „równiejsi”. Kamil B., prócz kary finansowej, został skazany na 8 lat odsiadki. Słynny dziennikarz motoryzacyjny Maciej Z. – zaledwie na dwa. Wniosek? Zanim wsiądziesz „za kółko”, zostań celebrytą – dla celebrytów prawo jest inne. Zwykli ludzie na sprawiedliwość liczyć raczej nie mogą.
Cóż, podobno wszyscy kierowcy BMW to „szaleńcy”, tym bardziej młodzi. Jest więc auto, jest alkohol, jest młody człowiek bez prawa jazdy – po cóż tracić czas i pieniądze podatników, skoro można po prostu powiedzieć to, co zwykle: „winny”. Sprawa zostanie rozwiązana, a opinia publiczna będzie usatysfakcjonowana. Szkoda tylko, że oprócz trzech tragicznych śmierci, historia polskiego sądownictwa odnotowała jeszcze jedno zrujnowane niepotrzebnie życie – życie Kamila B…