Bloody Poles czyli kto nie chce Polaków na Wyspach?

Nagonka na Polaków w Wielkiej Brytanii trwa w najlepsze. Nie ma co się oszukiwać – niezależnie od faktów, to właśnie nasi rodacy znaleźli się na celowniku brytyjskich konserwatystów z Premierem Cameronem na czele. Imigranci z kraju nad Wisłą próbują walczyć o swoje prawa i dobre imię, ale czy te wysiłki mają jakiś sens?

Jeszcze w zeszłym roku ostre słowa Premiera Camerona wywołały falę oburzenia wśród rodzimych i polonijnych mediów oraz wszystkich Polaków, którzy poczuli się dotknięci stawianymi przez szefa brytyjskiego rządu zarzutami. Swoim zwyczajem, czyli za pośrednictwem popularnego serwisu Twitter, zaprotestował przeciwko nim nawet minister Radosław Sikorski – choć jego słowa w tym przypadku należy traktować raczej jako ładny gest, a nie znaczącą cokolwiek deklarację polityczną.

Tak czy inaczej, Polakom w Wielkiej Brytanii ostro się oberwało po uszach. Ataki Camerona były do tego stopnia nasilone, że od części z nich odcięli się nawet jego koledzy i współpracownicy z Partii Konserwatywnej. Niewiele to jednak pomogło – pozostał niesmak, ale przede wszystkim wyraźnie zmieniła się sytuacja Polaków na Wyspach.

Statystyki pokazują, że dzisiejsza polska emigracja ma już zupełnie inny charakter, niż jeszcze kilka lat temu. Dziś nie wyjeżdżamy tylko po to, by popracować przez kilkanaście miesięcy na czarno, a wszystkie zarobione pieniądze wysłać do Polski. Dziś wyjeżdżamy po lepsze życie i lepsze perspektywy, zaś dla coraz większej części emigrantów Wielka Brytania staje się nowym domem.

Polacy stanowią obecnie najliczniejszą mniejszość narodową na terenie UK. Ilościowo przebiliśmy nawet szeroko rozumianą społeczność pochodzenia hinduskiego! Trudno się w takiej sytuacji dziwić, że wszystko to, co robimy, jest wyjątkowo dobrze widoczne na tle innych mniejszości. Niestety, jak to zwykle bywa, najbardziej dostrzegalne są te „złe rzeczy”…

Mechaniczna pomarańcza

Wielka fala emigracji tuż po przyjęciu Polski w szeregi Unii Europejskiej, kiedy to Wielka Brytania otworzyła dla nas swój rynek pracy, odbiła się czkawką brytyjskiemu społeczeństwu. Dotąd poprawny (choć, nie da się ukryć, pełen słynnej „brytyjskiej flegmy” i raczej dość oziębły) stosunek przeciętnego Brytyjczyka do „nowego” przybysza z Polski szybko przybrał mocno negatywny odcień. Oskarżano nas o przestępczość, o to, że wolimy bezdomność i bezrobocie od pracy lub – dla odmiany – że odbieramy pracę rdzennym mieszkańcom Wysp. Podkreślano, że korzystamy ponad miarę z brytyjskiego systemu opieki społecznej, nadużywając „benefitów”, wyłudzając zasiłki i – ogólnie rzecz biorąc – że „kombinujemy”.

Ten obraz stosunkowo szybko uległ zmianie. Okazało się bowiem, że tak zwana „nowa emigracja” Polaków przybywających do Wielkiej Brytanii przyjeżdża tu po lepsze życie. Przybysze zakładają rodziny, wydajnie i ciężko pracują, uczciwie odprowadzają podatki, wytrwale pną się po kolejnych szczeblach kariery, integrują ze społeczeństwem i bardzo pozytywnie wpływają na brytyjski rynek pracy. Są oczywiście wyjątki, ale w skali całości, to zaledwie drobny procent osób niezbyt dobrze radzących sobie w nowej dla siebie rzeczywistości.

Polak przestał zatem na jakiś czas być synonimem „złodzieja” i „nieroba”. I my także trochę chyba „zachłysnęliśmy się” nowym, pozytywnym status quo. Ale do czasu.

Politycy na całym świecie, nie inaczej jest w UK, mają tendencje do zrzucania winy za swoje niepowodzenia na innych. Brytyjski system socjalny z roku na rok coraz bardziej kuleje. Zasiłki, benefity i inna pomoc coraz mocniej obciąża rządowy budżet, który przecież budowany jest na bazie płaconych przez społeczeństwo podatków. Krótko mówiąc – potrzebna jest solidna reforma, z którą najwyraźniej rząd Premiera Camerona po prostu sobie nie poradził. Wówczas padły kategoryczne deklaracje ostrych cięć w pomocy społecznej oraz mocne słowa skierowane do Polskich imigrantów. Co ważne – Cameron specjalnie wyszczególnił właśnie Polaków, zupełnie pomijając inne, również przecież liczne, nacje. Co z tego wynikło?

Polacy na Wyspach znów stali się przysłowiowymi kozłami ofiarnymi winnymi wszelkich problemów. Przestępczość? To „bloody Poles”. Wyłudzenia zasiłków? Oczywiście „those bloody Poles”. Bezrobocie (to nic, że systematyczni spada i dziś należy do najniższych w historii ostatnich kilkunastu lat)? A jakże, „bloody Poles”…

W słynnym filmie „Mechaniczna Pomarańcza” (będącym zresztą dość wierną ekranizacją powieści Anthony’ego Burgessa o tym samym tytule) banda młodocianych bandytów pod przewodnictwem Alexa – inteligentnego młodzieńca z dobrego domu – dopuszcza się brutalnych napadów i pobić. Obraz Stanleya Kubricka naprawdę wstrząsa. Dziś można odnieść wrażenie, że historia zaczyna się powtarzać, tyle tylko, że już nie na kinowym ekranie.

Wystarczy pobieżna nawet lektura prasy – zarówno lokalnej brytyjskiej, jak i polonijnej – by przekonać się, że fala agresji wobec Polaków wzrosła wręcz lawinowo. Pobicia, napady, nie mówiąc już o „niewinnej” agresji werbalnej – to już niemal codzienność. Sytuacja zaostrzyła się do tego stopnia, że mieszkający na Wyspach Polacy zaczęli organizować protesty. I znów zostali, mówiąc kolokwialnie, całkowicie „olani”.

Keep Calm and Shut Up

„KEEP CALM AND STOP BLAMING POLES” („Zachowajcie spokój i przestańcie winić Polaków”) – to hasło, jakie pojawiło się na jednym z transparentów podczas lutowej demonstracji pod siedzibą Davida Camerona. Demonstracji, dodajmy, która została w zasadzie kompletnie zignorowana. O tym jednak za chwilę.

W styczniu doszło do brutalnego pobicia polskiego motocyklisty pod jednym z londyńskich pubów. Zaatakowało go piętnastu mężczyzn, którzy – jak relacjonuje żona pobitego – mieli krzyczeć między innymi „Wracaj skąd przyjechałeś. Wracaj do Polski!” (za „Moja Wyspa”). To wydarzenie przelało czarę goryczy. Nie raz już przybyszy z nad Wisły atakowano, ale styczniowy napad okazał się przysłowiową iskrą zapalną. Stowarzyszenie „Patriae Fidelis” oraz Forum Polskich Motocyklistów zorganizowały demonstrację, w której udział wzięło około tysiąca zamieszkujących Wyspy Polaków.

Protestowano między innymi przeciwko fali przemocy wobec polskich imigrantów gwałtownie zalewającej Wielką Brytanię, ale przede wszystkim wytykano brytyjskiemu Premierowi to, że mówiąc o zmianach i reformach systemu socjalnego wskazał tylko na nas, jako na głównych winowajców kryzysu – bo, pomijając już kwestie elementarnej sprawiedliwości społecznej oraz uwzględnienia faktów, to właśnie wypowiedzi Camerona obwiniające Polaków przyczyniły się bezpośrednio do nasilenia ataków wobec polskich imigrantów.

Brytyjski Premier oczywiście nie zareagował na protesty. Zresztą, nie było go wówczas nawet w swojej siedzibie, ponieważ wyjechał do Szkocji obradować na temat ropy naftowej. Jakże to wygodne – wszak, jak głosi staropolskie powiedzenie, „czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”…

Organizatorzy demonstracji wystosowali więc list otwarty, a raczej petycję, w której zawarli wszystkie swoje postulaty. Napisali przede wszystkim o tym, że domagają się równego traktowania – jako uczciwie i ciężko pracujący członkowie społeczeństwa, płatnicy podatków i jedna z ważniejszych sił napędowych brytyjskiej gospodarki (co zresztą jasno wynika z wszelkich, także brytyjskich, raportów ekonomicznych).

Parafrazując przytoczone wcześniej hasło z transparentu – brytyjski Premier odpowiedział Polakom wprost: „Keep calm and shut up” („Zachowajcie spokój i zamknijcie się”). W praktyce kompletnie bowiem zignorował petycję oraz cały problem. Pokazał dobitnie, że zdanie największej mniejszości narodowej nie ma dla niego znaczenia. Raz jeszcze zademonstrował światu słynne brytyjskie (co ciekawe, właściwe raczej narodowi jako całości, a nie obywatelom jako pojedynczym przedstawicielom społeczeństwa) poczucie wyższości nad resztą (plebsem).

Jedyna odpowiedź, jakiej doczekali się Polacy, przekazana została ustami Normana Bakera, Ministra do spraw zwalczania przestępczości wywodzącego się z ramienia odłamu partii Liberalnych Demokratów. Baker odniósł się wyłącznie do kwestii pobić i napadów na Polaków, a jego list – bez problemu można odnaleźć jego treść w Internecie – jest typowy dla kultury anglosaskiej. Wyjątkowo grzeczny, utrzymany w charakterystycznym „uniżonym” tonie, w rzeczywistości stanowi stek banalnych sloganów, które sprawiają wrażenie, jakby zostały wygenerowane komputerowym algorytmem.

Raj utracony

Cała ta historia pokazuje jedno: Wielka Brytania, choć z gospodarczego punktu widzenia wciąż jest dla Polaków olbrzymią szansą na lepszą przyszłość i normalne życie, przestaje być dla nas bezpieczna. Demonstracje, petycje, a nawet dyplomatyczne zabiegi na niewiele się zdają i – szczerze powiedziawszy – trudno się spodziewać, by szybko dało się tę sytuację uzdrowić. Tym bardziej, że ani David Cameron, ani spora rzesza jego popleczników bardzo wyraźnie nie wykazuje jakiejkolwiek chęci do choćby minimalnego złagodzenia swojego stanowiska. Nie mówiąc już o publicznym przyznaniu się do (oczywistego swoją drogą) błędu w ocenie rzeczywistości…

W czasie II wojny światowej, gdy polscy lotnicy walczyli także za Wielką Brytanię w strukturach PAF (Polish Air Force) i RAF, ich sukcesy były przez brytyjskie media – wówczas głównie BBC – znacząco umniejszane. Działo się to zresztą na podstawie odgórnych poleceń brytyjskiego dowództwa. Kiedy natomiast nie udał się jakiś strategiczny atak, w którym brali udział nasi lotnicy, powtarzano często, że wszystkiemu winni są „bloody Poles” („cholerni Polacy”). Pisał o tym miedzy innymi Janusz Meissner w swoich „Wspomnieniach pilota”, ale mówią o tym także liczni historycy zajmujący się tamtym okresem.

Dziś także „Polacy są winni”, a deklaracje Premiera Camerona oraz złożona przez Normana Bakera obietnica walki z przestępczością wobec Polaków skutkują tylko tym, że gwałtownie umacnia się w brytyjskim społeczeństwie obraz Polaka-bandyty i Polaka-kombinatora, który „psuje brytyjskie społeczeństwo od środka” i rujnuje angielską gospodarkę. Na dodatek wyspiarska policja zabrała się za masowe wyłapywanie „groźnych przestępców”, za którymi polskie sądy (wyjątkowo nadgorliwe w tym zakresie) wydają – a raczej produkują hurtowo – ENA (Europejski Nakaz Aresztowania): alimenciarzy, pijanych rowerzystów, ludzi, którzy zapomnieli opłacić mandaty. To nie może skończyć się dobrze….

Czy Wielka Brytania to dziś dla Polaków „raj utracony”? Trudno powiedzieć. Wciąż jeszcze emigracja na Wyspy jest dla wielu z nas jedyną szansą na normalne życie i godną przyszłość. To zapewne nie zmieni się szybko. Nie możemy jednak siedzieć bezczynnie i milczeć, kiedy w imię odwracania uwagi od własnych niepowodzeń politycy – nie tylko zresztą brytyjscy – robią z nas „kozła ofiarnego”, napędzając przeciwko nam spiralę nienawiści.

Gdyby cała polonia wyjechała jednego dnia z UK, brytyjska gospodarka najprawdopodobniej by padła, a przynajmniej pogrążyła się w katastrofalnym kryzysie. Być może byłby to najskuteczniejszy protest ze wszystkich, ale – oczywiście – nie ma najmniejszych szans na jego realizację. Cameron wie o tym doskonale i wiedzą o tym doskonale inni brytyjscy politycy. I dlatego właśnie trzeba o tym wszystkim głośno mówić.

 

Adam Czajczyk

zdjęcie: Sergeant Tom Robinson RLC/MOD (wikimedia)