Dystrofia myślenia, czyli zdrowotna siła prawa

 

Łukasz Moskwa cierpi na dystrofię Beckera. Porusza się na wózku, wymaga ciągłej pomocy i stałej rehabilitacji. Postawiono przed nim poważne zarzuty w związku z ustawą o przeciwdziałaniu narkomanii. To wystarczyło, by odmówić mu człowieczeństwa i zrujnować zdrowie. Podobno w zgodzie z literą prawa…

Dystrofia typu Beckera to makabryczna choroba genetyczna, powodująca szybko postępujący i nieodwracalny zanik mięśni. Zapada na nią średnio jedna na osiemnaście tysięcy osób – niemal wyłącznie płci męskiej. Najpierw słabną i zanikają mięśnie szkieletowe, a potem także sercowy, co prowadzi do kardiomiopatii. Przeciętna długość życia z tą chorobą to zaledwie 45 lat (USA) i nie ma na nią skutecznego remedium. W leczeniu stosuje się sterydy oraz rozmaite zabiegi rehabilitacyjne, ale w ten sposób można jedynie spowolnić to, co nieuchronne.

Łukasz Moskwa cierpi na dystrofię Beckera. Porusza się na wózku, wymaga ciągłej pomocy i stałej rehabilitacji. Jego stan zdrowia osiągnął już poziom czwarty w pięciostopniowej skali Rankina – oznacza to ciężkie inwalidztwo i objawy choroby zdecydowanie uniemożliwiające samodzielne życie. Kolejny etap to całkowita zależność od otoczenia. I na to właśnie skazali go: niekompetentny lekarz i policjanci z Olsztynka, ordynator Oddziału Szpitala Zakładu Karnego w Barczewie i prokurator Anna Krazue z Prokuratury Rejonowej w Olsztynie.

37 dni

W grudniu 2006 roku Łukasz Moskwa został zatrzymany przez funkcjonariuszy policji z Olsztynka. Zwykłym samochodem osobowym – nieprzystosowanym do przewozu osób niepełnosprawnych – przetransportowano go na komisariat w celu przesłuchania. Ponieważ Moskwa porusza się na wózku inwalidzkim, wezwano lekarza, by dokonał oceny jego stanu zdrowia. Ale choć sam zatrzymany wielokrotnie informował zarówno policjantów, jak i medyka, o tym, że cierpi na dystrofię Beckera – nikt nie chciał go słuchać. Zdaniem doktora Janusza Dębińskiego nic nie stało na przeszkodzie, by kontynuować jak zwykle postępowanie. Moskwa trafił do Prokuratury Rejonowej w Olsztynie.

I tym razem nie mógł doprosić się rzetelnych badań. Prokurator Anna Krauze uznała, że nic ich nie uzasadnia. Cóż, prawników uczy się przepisów, a nie sztuki lekarskiej, ale czy ustawodawstwo nie gwarantuje każdemu – nawet oskarżonemu – poszanowania podstawowych praw człowieka?

Prokuratura zadecydowała wnioskować o tymczasowy areszt, a sąd postanowił o umieszczeniu Łukasza Moskwy w areszcie śledczym. Trafił do Barczewa, gdzie przeniesiono go do tzw. sali szpitalnej – oczywiście nieprzystosowanej do potrzeb osób niepełnosprawnych. Tym samym nie tylko skazano go na nieuniknione pogorszenie choroby, ale też odebrano mu zwyczajną ludzką godność. Nikt bowiem nie wiedział, jak postępować z niepełnosprawnymi chorym na tego rodzaju chorobę – ani policjanci, ani przedstawiciele służby więziennej, ani tym bardziej współosadzeni. Zresztą, tak naprawdę tylko dzięki tym ostatnim p. Łukasz mógł się chociażby wykąpać – to oni nosili go na wózku inwalidzkim do ogólnej łaźni. Oni też pomagali mu skorzystać z ubikacji. I choć „chwała im za to”, to jednak trzeba tu głośno i wyraźnie podkreślić całkowitą porażkę polskiego systemu karnego: organów ścigania, wymiaru sprawiedliwości i lekarzy, którzy swoją niekompetencją lub ignorancją odarli Moskwę z prywatności i godności osobistej.

Po zwolnieniu z aresztu stan jego zdrowia pogorszył się nieodwracalnie – pojawiły się problemy z sercem, stwierdzono kardiomiopatię. Dziś nie jest w stanie samodzielnie funkcjonować. Nie może się już samodzielnie ubrać, umyć, a nawet przesiąść z łóżka na wózek.

W areszcie tymczasowym Łukasz Moskwa przebywał zaledwie trzydzieści siedem dni. Ale te 37 dni okazało się równoznaczne z wyrokiem. Wyrokiem przyspieszonej śmierci.

Sprawiedliwość na wagę

Na początku maja 2010 roku Moskwa złożył w Prokuraturze Generalnej zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa ściganego z urzędu. Zgodnie z obszernym wyjaśnieniem towarzyszącym pismu trójka policjantów z Olsztynka, prokurator Krauze oraz dwóch lekarzy dopuścili się przestępstwa na podstawie art. 157 § 1, art. 160 § 1 i 2, art. 156 § 2 k.k. oraz złamania artykułów 38 i 40 Konstytucji RP, przyczyniając się do pogorszenia stanu zdrowia „poprzez niedopełnienie obowiązków świadomie lub nieświadomie”. Moskwa poprosił także o przeniesienie postępowania sądowego do Warszawy ze względu na niepełnosprawność znacznie ograniczającą jego mobilność, a tym samym możliwość uczestnictwa w postępowaniu prowadzonym w Biskupcu.

Złożenie takiego zawiadomienia wydaje się całkowicie uzasadnione. Wszak konstytucyjnym przywilejem każdego człowieka jest zarówno dostęp do leczenia, jak i poszanowanie godności osobistej – nie mówiąc już o równych szansach wobec prawa. Jak się jednak okazuje, prokuratura i Sąd Rejonowy w Biskupcu mają na ten temat zupełnie inne zdanie.

Prokuratura odmówiła nieodwołalnie wszczęcia postępowania i nie dopatrzyła się ani w działaniach funkcjonariuszy policji, ani w postępowaniu lekarzy żadnych uchybień. Ponoć nie doszło do naruszenia przepisów, a wszystko odbyło się zgodnie z literą prawa i zasadami sztuki medycznej.

Zdaniem prokuratury sam fakt przeprowadzenia badania oraz późniejszego umieszczenia Moskwy w areszcie śledczym z tzw. oddziałem szpitalnym – oraz krótki okres tymczasowego aresztowania – to argumenty wystarczające do tego, żeby „ukręcić sprawie łeb”. Co ciekawe, w podpisanym przez Zastępcę Prokuratora Rejonowego w Biskupcu Tomasza Ślęzaka postanowieniu znalazło się obszerne omówienie postawionych wcześniej Łukaszowi Moskwie zarzutów! Wprawdzie nigdzie nie pojawia się jawne stwierdzenie, że to właśnie one przyczyniły się do podjęcia decyzji o umorzeniu postępowania z zawiadomienia p. Łukasza, ale wniosek nasuwa się sam z siebie: „skoro postawiono p. Łukaszowi zarzuty, to na poszanowanie elementarnych praw jednostki nie ma tu miejsca”. Tak najwyraźniej wydaje się rozumować prokuratura!

Jeszcze ciekawsze jest uzasadnienie wydane przez II Wydział Karny Sądu Rejonowego w Biskupcu, który postanowił podtrzymać zaskarżoną przez p. Moskwę decyzję o odmowie wszczęcia śledztwa. Otóż prócz powtórzenia argumentów prokuratury pojawia się stwierdzenie, jakoby duża ilość zgromadzonej dokumentacji medycznej była jednoznacznym dowodem na to, że zdrowiu i życiu osadzonego nic nie zagrażało, a wszelkie czynności lekarskie wobec niego prowadzone były prawidłowo!

Czyżby zatem dla Sądu najważniejszym wskaźnikiem była waga akt? Na to wygląda, bowiem we wspomnianym uzasadnieniu jak mantra powtarzają się stwierdzenia mówiące o tym, że badania były (a jakie i przez kogo prowadzone – to już nie ma większego znaczenia) i że jest „dużo dokumentacji” (choć nie ma mowy jaka to dokumentacja i o tym co z niej wynika).

Jakby tego było mało, Sąd powołuje się na Rozporządzenie Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji z czerwca 2002 roku dotyczące badań lekarskich osób zatrzymanych przez Policję, które mówi, że badania takie nie muszą być prowadzone przez lekarza o określonej specjalizacji.

Lecznicza moc prawa

Na taki argument można odpowiedzieć w tylko jeden sposób – pytaniem równie absurdalnym, co jego treść: czy Wysoki Sąd uważa, że okulista powinien leczyć astmę albo proktolog dokonywać przeszczepów serca? Wszak wszyscy oni są lekarzami. Choć nie wszyscy – jak to najwyraźniej jest w przypadku sędziów i prokuratorów – są omnibusami.

Łukasz Moskwa prosił też o ukaranie ludzi, którzy zrujnowali jego zdrowie. Prosił o odszkodowanie, bo przecież cofnąć zmian w jego organizmie się nie da. A wreszcie – prosił tylko o elementarną sprawiedliwość.

Dotąd nie doczekał się nawet zwykłego „przepraszam”. Czy prawo ma moc uzdrawiania?

 

Maciej Lisowski