Mogłoby się wydawać, że po legendzie polskiego przemysłu, jakim były Zakłady Hipolita Cegielskiego niewiele pozostało. Kilka niewielkich spółek, wzmianki w podręcznikach, pomnik samego założyciela firmy na poznańskim placu Wiosny Ludów, czy też olbrzymie tereny – kiedyś tętniące życiem, a dzisiaj świecące pustką i zapomnieniem. Tymczasem pojawiła się iskierka nadziei. Iskierka, która być może zapłonie.
Pomocna dłoń
Instytut Strategii Polskiej zaproponował wsparcie oraz współpracę H. Cegielskiemu Poznań SA., która miałaby dotyczyć pozyskiwania i oceny technologii dla tegoż przedsiębiorstwa. Co więcej, odbyły się już pierwsze spotkania w tym zakresie. Instytut uważa, że jest to ogromna szansa na wykorzystanie potencjału takich zakładów przemysłowych jak Hipolit Cegielski S.A. dla których rynek produkcji urządzeń do utylizacji odpadów stanowić może stabilne źródło przychodów na wiele lat i podstawę rozwoju, co jest szczególnie ważne w obecnej – coraz bardziej kryzysowej sytuacji Zakładów Cegielskiego. Co wyjdzie z tej współpracy oraz czy okaże się ona na tyle owocna, by uratować firmę – na razie nie wiemy. Natomiast wiemy, że rozmowy trwają
O historii kilka słów
Zakłady Hipolita Cegielskiego Poznań (HCP) wrosły w życie Wielkopolski i przez dziesiątki lat były dumą jej mieszkańców. W II RP zakłady HCP były potęgą. Produkowały wagony kolejowe, parowozy, tramwaje, „lokomobile”, maszyny rolnicze. Powstawały filię w Inowrocławiu, Chodzieży oraz w Rzeszowie, gdzie założono dział obrabiarek i sprzętu artyleryjskiego – obecny Zelmer SA.
Podczas wojny i okupacji firma należała do niemieckiego koncernu zbrojeniowego DWM, produkując elementy optyczne dla wojska, motocykle, rowery, zapalniki, lawety, czy też części do samolotów i okrętów podwodnych. Po alianckich bombardowaniach, w strachu przed zbliżającym się frontem, Niemcy ewakuowali fabrykę, zostawiając puste hale. W czerwcu 1956 r. to właśnie z bram tej fabryki wyszli robotnicy z transparentem „Chcemy chleba”, który stał się symbolem tamtego dramatycznego protestu. Założona w czasach zaborów firmy przetrwała trudne czasy obu wojen światowych.
Lata świetlności
Następnie nadeszło upaństwowienie, odbudowa i rozbudowa. Kupiono szwajcarską, a potem duńską licencję na produkcję silników okrętowych. Z parowozów Ceglorz przerzucił się na lokomotywy spalinowe i elektryczne. W latach 70. Cegielski zatrudniał około 20 tys. osób, co w konsekwencji sprawiło, że nie miał żadnej konkurencji.
Po 1989 r. i związanych z tym zmianach załoga zmalała do 5 tys. osób, ale Cegielski nadal był największym polskim producentem maszyn i urządzeń dla przemysłu stoczniowego. W tym wytwarzał wielkie silniki okrętowe. Powszechnym było, że obcokrajowcy poza granicami Polski słysząc słowo „Poznań”, często odpowiadali „Cegielski”. Przez kilkadziesiąt lat zakład był najlepszą wizytówką miasta. Co więcej bardzo mocno zakorzenił się także w świadomości jego mieszkańców tym bardziej, że praktycznie nie było rodziny w mieście, która nie byłaby związana z zakładami Cegielskiego. Jednak od kilku lat w zakładach nie dzieje się dobrze, a rok 2013 to jedyne 700 pracowników.
Bo Stocznia upadła…
Upadek stoczni w Szczecinie i Gdyni oraz niejasna sytuacja w Gdańsku spowodowały, że zabrakło zamówień i pracy dla zakładu, co stało się jedną z bezpośrednich przyczyn kłopotów Cegielskiego. A ponieważ stocznie upadały przez wiele lat, Cegielski także dogorywał mówiąc potocznie „na raty”. Zwykle corocznie w Cegielskim produkowano ponad 20 silników okrętowych dla statków. Pierwsze poważne problemy pojawiły się w 2009 roku, kiedy wyprodukowano ostatni silnik okrętowy. W takich warunkach zapadła decyzja o zwolnieniach grupowych. Odkąd jednak zlikwidowano w Polsce przemysł stoczniowy i ponad 80 tys. ludzi z dnia na dzień straciło pracę, Cegielski nie może wyjść na prostą, ponieważ firma nie posiada własnego produktu. Niektórzy twierdzą, że to wina zarządu spółki, który nie znalazł pomysłu na funkcjonowanie w nowych warunkach. Co więcej, widmo bankructwa Zakładów Cegielskiego pociąga za sobą problemy kolejnych firm, którego właśnie na skutek zaniedbań w swoich zobowiązaniach, w tym podatkowych, prowadzi do uniemożliwiania startu w nowych przetargach, a brak kolejnych zleceń grozi bankructwem. W powyżej opisanej sytuacji jest kilkadziesiąt małych i średnich przedsiębiorstw, którym Cegielski nie zapłacił za towary i usługi. Łańcuch wzajemnych zależności gospodarczych sprawia, że upadek stoczni przynosi negatywne skutki dla coraz większej grupy firm i powoli przenosi się na kolejne segmenty gospodarki.
Ponadto, zauważalna na przestrzeni ostatnich lat dominacja azjatyckiej produkcji stoczniowej przelała czarę goryczy, tym samym wywierając istotny, lecz negatywny wpływ na działalność firmy.
Różne głosy
W ciągu lat, w których kryzys nabierał na sile, pojawiały się różne informacje na temat Zakładów Cegielskiego. Jednym z głosów był ten, mówiący o kontrakcie dotyczącym modernizacji czołgów Leoparda na których przedsiębiorstwo mogłoby skorzystać. Wojskowe Zakłady Motoryzacyjne zajęły się modernizacją 128 czołgów Leopard na podstawie podpisanej umowy. Innym głosem była powolna wyprzedaż majątku. Wielu twierdziło, że sam założyciel, Hipolit Cegielski, byłby zadowolony, że zakłady znów powrócą w prywatne ręce. Początkowo skarb państwa chciał sprzedać cały zakład Cegielskiego, co nie było jednak możliwe, dlatego rozbito sprzedaż na małe spółki. I tak np. w 2010 roku sprzedano Agencji Rozwoju Państwa firmę pojazdów szynowych, a w 2011 fabrykę silników agregatowych libańskiemu holdingowi. Do tego oczywiście doszła sprzedaż innych terenów, ponieważ w ten sposób zakład starał się zmniejszać swoje zadłużenie. Kolejną koncepcją była ta z początku 2013 roku, kiedy media obiegała wiadomość, że zakłady zostaną ocalone i najprawdopodobniej kupi je miliarder Tomasz Domagała. Do tej pory jednak nic takiego się nie wydarzyło, a główni zainteresowani sami mówią, że z utęsknieniem czekają na inwestora, a tym samym pracę, której w tej chwili nie ma. Bo jak po chwili dodają, to jest jedyna szansa na przetrwanie.
Ostateczne rozliczenie
Mimo ewidentnego upadku Cegielskiego niektórzy dzisiaj próbują tłumaczyć, że w aktualnym momencie siłą przedsiębiorstwa jest umiejętność elastycznego dostosowywania się do oczekiwań otoczenia biznesowego, a nie wyłącznie takie kategorie, jak zajmowana powierzchnia, posiadana infrastruktura czy wielkość zatrudnienia. Trudno jednak ukryć, że liczba pracowników z ponad 20 tys. zmniejszyła się do zaledwie kilkuset. I to kilkuset osób, które pracują jedynie teoretycznie, bo efektów ich wysiłku – próżno szukać.
Mirela Krzyżak
Maciej Lisowski
Fundacja LEX NOSTRA