Polityczna vendetta po sochaczewsku

W historycznym i kameralnym Sochaczewie na pozór życie płynie spokojnie. Przyjezdnym może się wydawać, że harmonijna współpraca władzy z mieszkańcami i przyjacielskie relacje międzyludzkie są kluczem do sukcesu tego niewielkiego miasteczka. Bo panującego tu swoistego „układu zamkniętego” na pierwszy rzut oka nie widać, a o tym, co z niego wynika mało kto chce mówić. W obawie przed dramatycznymi konsekwencjami.

Pozostałe artykuły serii znajdą Państwo > w tym miejscu <

Zasada jest prosta: nie wiedzieć o niczym, udawać, że niczego się nie widzi. A jeśli już się wie, to nie należy głośno o tym mówić, ani – tym bardziej – występować przeciwko władzy. W przeciwnym wypadku można skończyć w najlepszym razie na marginesie społeczności, w najgorszym – bez pracy, a nawet przed obliczem prokuratury. Która zresztą niekoniecznie będzie kierować się obiektywizmem faktów. Ludzie zwyczajnie boją się „występować przed szereg”, ponieważ za publiczną krytykę i – nie daj Boże – działania wymierzone w rozbicie sieci powiązań tworzącej niepodzielnie panującą władzę, można po prostu przegrać życie.

Kilka osób zdecydowało się jednak podzielić z nami swoimi historiami. Ich frustracja sięgnęła zenitu po tym, gdy zostały zniszczone za to, że – zamiast angażować się w brudną i brutalną grę polityczną dla osiągnięcia wymiernych korzyści – chciały zrobić coś dla miasta i jego mieszkańców. Ci ludzie stracili pracę, wrobiono ich w znaczące nadużycia finansowe, oskarżono o poważne przekroczenia prawa. Oto pierwsza z trzech historii, które dowodzą, że demokracja i sprawiedliwość w Sochaczewie są mrzonką.

Bezcenna wełna

Remont Zespołu Szkół Centrum Kształcenia Ustawicznego i Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Załuskowie zaplanowano z rozmachem. Jak to często bywa w przypadku przetargów organizowanych przez organa administracji samorządowej – firmy zainteresowane jego przeprowadzeniem starały się uzyskać jak najwyższe wynagrodzenie przy jak najmniejszym nakładzie pracy. Nic więc dziwnego, że przetargu nie udało się rozstrzygnąć w pierwszym terminie. Rozpoczęcie realizacji inwestycji przeciągnęło się więc aż do późnej jesieni. Okazało się to brzemienne w skutkach, ale o tym za chwilę.

Problemy zaczęły się od budynku Domu Pomocy Społecznej w Młodzieszynie. Jak przyznaje Stefan Grefkowicz, który nadzorował przebieg budowy, prace wymagały rygorystycznej kontroli. Doszło nawet do zwolnienia jednego z inspektorów nadzoru budowlanego oraz wyprowadzenia z terenu inwestycji firmy budowlanej. Iskrą zapalną konfliktu stała się natomiast… winda. W projekcie przewidziano montaż windy towarowej, jednak nadzorująca prace komisja – z udziałem Grefkowicza oraz ówczesnej dyrektor DPS – uznała, że taka nie jest potrzebna, za to zdecydowanie bardziej przydatny będzie dźwig osobowy.

Powołana do kontroli realizacji inwestycji (a konkretniej – kontroli działań nadzorczych) Komisja Rewizyjna rozpoczęła szczegółowy audyt. Z tytułu zmiany rodzaju rzeczonej windy członek Komisji Szymon Ziółkowski (PiS) zarzucił Grefkowiczowi uzyskanie (lub zamiar uzyskania) korzyści majątkowej. Dyrektor Grefkowicz w ramach kontrargumentu podkreślił między innymi to, że skutecznie zapobiegł podwyższeniu budżetu inwestycji o niemal 600 tysięcy złotych – czego domagała się realizująca ją firma (ze względu na rzekome dodatkowe materiały i czynności). Komisja Rewizyjna racje dyrektora uznała, ale radny Ziółkowski wniósł zastrzeżenie do protokołu, w którym utrzymał swój zarzut, ignorując przy tym całkowicie fakt osiągnięcia przez Grefkowicza wymiernych oszczędności.

Choć pozostali członkowie Komisji ze stanowiskiem Ziółkowskiego się nie zgodzili, to rozpoczęto kontrolę innej inwestycji – tym razem termomodernizacji budynków w ramach wspomnianego remontu ZSCKU i MOW w Załuskowie. Jak już wiemy, ze względu na opóźnienia w rozstrzygnięciu przetargu do pracy przystąpiono późną jesienią. Firma remontowa – zgodnie ze sztuką budowlaną – zdemontowała dachy budynków oraz usunęła stare ocieplenie. W kontrakcie zapisano między innymi usunięcie warstwy starej wełny mineralnej, jej wywiezienie i ułożenie nowej. Pech chciał, że pogoda nie dopisała i ulewne deszcze zrobiły swoje – budynki bez dachów zdecydowanie źle znoszą działanie wody…

Radny Ziółkowski zrzucił Grefkowiczowi między innymi liczne błędy w postępowaniu, a także to, że procedura wyłonienia wykonawcy nastąpiła rzekomo z pominięciem ustawy prawo zamówień publicznych. Radni ustalili, że złożą zawiadomienie do Prezesa Urzędu Zamówień Publicznych. Tak też zrobili, ale ten nie dopatrzył się żadnych nieprawidłowości. Pozostała więc jedna droga: zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. W „donosie” znalazły się zarzuty związane na przykład z rodzajem i ilością użytych materiałów, ale – koniec końców – okazały się bezpodstawne.

Tu dochodzimy wreszcie do feralnej wełny. Otóż stara jej warstwa ułożona była – zgodnie z wszelkimi zasadami – na powierzchni stropu. Po zalaniu budynku i jej usunięciu ułożono nową – w ten sam sposób. W umowie dot. docieplenia budynku użyto sformułowania „ ułożenie wełny między krokwiami”, zaś w kosztorysie zatwierdzonym do realizacji przez Zarząd Powiatu przewidziano docieplenie stropu. Jeżeli wełna układana byłaby pomiędzy krokwiami wówczas docieplony byłby dach. Oznaczałoby to jednak także konieczność dodatkowego docieplenia właśnie stropu oraz ścian kolankowych. W sumie – cztery razy tyle materiału i sporo więcej pracy, a więc także znacząco większe koszty. W tym przypadku Prokuratura jednak uznała, że skoro pracę wykonano nieco inaczej, niż opisane to zostało w kosztorysie, to musi to oznaczać tylko jedno: dyrektor Grefkowicz poświadczył nieprawdę (podpisując protokół z realizacji inwestycji), zapewne w celu osiągnięcia korzyści majątkowej. Co ciekawe, jak dotąd nie wypowiedział się na ten temat żaden rzeczoznawca budowlany, a same zarzuty sformułowano między innymi na podstawie zeznań policjanta.

Gazeta

Zarzut „funkcjonował”, a 1-go grudnia wybrano nowy zarząd starostwa i starostów. 9-go grudnia natomiast na łamach czasopisma „Ziemia Sochaczewska” ukazał się artykuł, w którym napisano, że 3 osoby – wysoko postawieni dyrektorzy ze Starostwa – są zamieszane w afery, a na dodatek powiązane nie tylko z racji pełnienia ważnych funkcji, lecz postawienia przed nimi zarzutów prokuratorskich.

Tego samego dnia Grefkowicz wezwany został przed oblicze nowej Starosty, która bez wysłuchania jego racji i dania możliwości jakiejkolwiek obrony, wręczyła mu wypowiedzenia. Stwierdziła, że w związku z informacjami, jakie uzyskała (z gazety!!!) straciła do niego zaufanie i nie może już dalej z nim współpracować. Pozostałe dwie osoby, o których mowa była w artykule, również dostały wypowiedzenia, ale o tym opowiemy w kolejnych tekstach.

Sprawa Stefana Grefkowicza dziś „tkwi” w prokuraturze. A ta nie pali się do wysłuchania logicznych i popartych faktami argumentów, które mogłyby skutecznie podważyć stawiane przed nim zarzuty.

Zaufany człowiek

Pani Starosta „straciła zaufanie” do dyrektora Grefkowicza. Tak twierdzi. Czy słusznie? Grefkowicz podjął pracę w Starostwie ponad 16 lat temu – jako szeregowy inspektor Wydziału Gospodarki Mieniem. Dwa lata później awansowano go na zastępcę dyrektora wydziału, a po kolejnych dwóch – został mianowany jego dyrektorem. W styczniu 2005 roku został wybrany na stanowisko wicestarosty sochaczewskiego. Rekomendując jego kandydaturę starosta Józef Gołębiowski mówił między innymi o tym, że Grefkowicz dał się na przestrzeni lat poznać jako odpowiedzialny i rzetelny pracownik. Podkreślał także, że „z powodzeniem i skutecznie zabiegał o dotacje i preferencje z różnych źródeł”, odpowiadał za postępowania przetargowe, a jego rzetelność potwierdziły kontrole prowadzone przez Regionalną Izbę Obrachunkową, Urząd Kontroli Skarbowej, Komisję Rewizyjną Powiatu i Najwyższą Izbę Kontroli.

Starosty jednak przeszłość dyrektora nie skłoniła do zastanowienia – wolała oprzeć się na informacjach z gazety, niż udzielić doświadczonemu, sprawdzonemu i docenionemu (przez przedstawicieli różnych opcji politycznych rządzących na przestrzeni lat!) pracownikowi należnego mu kredytu zaufania.

Sami swoi

„Dajcie mi człowieka, a paragaf się znajdzie” – tak zwykł ponoć mawiać bezwzględny kat, okryty niesławą stalinowski prokurator Andrzej Wyszyński. Działanie uczestników sochaczewskiego „układu zamkniętego” jest do złudzenia podobne: znajdźmy jakikolwiek zarzut, najdrobniejszy nawet przyczynek do oskarżenia, byleby tylko zniszczyć człowieka.

Grefkowicza spotkało to tylko dlatego, że nie wsparł kandydata na burmistrza Piotra Osieckiego oraz odmówił startowania z jego listy. Osiecki namawiał go do tego przed wyborami – Grefkowicz był wówczas dyrektorem Wydziału Gospodarki Mieniem. Odmawiając uczestnictwa w „układzie” przyczynił się do faktu, iż ugrupowanie p. Osieckiego nie zdobyło dodatkowego mandatu radnego powiatowego, co mogłoby się przyczynić do przejęcia przezeń władzy w powiecie. Gdy Osiecki został burmistrzem, rozpoczął frontalny atak na „niewdzięcznego pracownika”. Dyrektor Grefkowicz poniósł srogą karę za swoją postawę przedwyborczą.

Podobne działania są w sochaczewskim starostwie na porządku dziennym. Wszystko po to, by – jak wiedzą wszyscy „za kulisami” – oczyścić najważniejsze stanowiska z kompetentnych i doświadczonych pracowników, robiąc miejsce dla swoich ludzi. Wiernych, lojalnych i w każdym calu poddanych.

Na taki stan rzeczy wskazuje naprawdę wiele. O tym jednak przeczytają Państwo w kolejnych artykułach.