Winny, bo dowodu winy nie ma

Na przestrzeni lat Polacy zasłynęli w świecie jako „złote rączki” – uniwersalni specjaliści od wszystkiego. To, że w wielu dziedzinach – szczególnie budowlanych i remontowych – jesteśmy bieglejsi od wielu innych narodowości, to jedna strona medalu. Jest też druga: niektórym z nas wydaje się, że wszystko wiedzą najlepiej. Można się z tego śmiać, ale problem robi się poważny, gdy w konsekwencji dobry fachowiec zostaje ukarany, a Sąd nie przyznaje się do swojej niekompetencji.

Pan Zbigniew montuje pompy ciepła. Pompa ciepła to ostatni krzyk mody – urządzenie, które pozwala sporo zaoszczędzić na ogrzewaniu budynku. Z technicznego punktu widzenia jest to „maszyna wymuszająca przepływ ciepła”, charakteryzująca się wielką sprawnością. To bardzo nowoczesny aparat, a jego instalacja wymaga solidnej wiedzy. Dlatego właśnie zleca się ją specjalistom.

W tym wypadku było podobnie – pan Zbigniew miał zmodernizować pompę ciepła u Macieja K., aby nie tylko ekonomicznie ogrzewała budynek podczas zimy, lecz także ochładzała go podczas upalnego lata. Dodatkowa funkcja chłodzenia jest swoistym ewenementem w tych urządzeniach – zaczęła się pojawiać u wielu producentów dopiero od niedawna, chociaż z technicznego punktu widzenia możliwa była do wykonania już od dziesięcioleci, odkąd istnieją pompy ciepła. Jako ceniony specjalista otrzymał więc pan Zbigniew zamówienie i wytyczne odnośnie mocy urządzenia od Macieja K. aby taką modernizację przeprowadzić. I tu – na marginesie – ważna uwaga: żaden Zleceniodawca „przy zdrowych zmysłach” nie powierzy takiego przedsięwzięcia wykonawcy, o którym nie ma całkowitej pewności, że powyższemu zadaniu nie sprosta lub nie podoła, bo w grę wchodzą między innymi spore koszty w odniesieniu do opłacalności takiej inwestycji. Pompa została więc zmodernizowana i sprawa byłaby pewnie prosta, gdyby nie fakt, że zleceniodawca postanowił „zbadać na własną rękę” czy wszystko jest w porządku (???). Poczuwszy w sobie moc „złotej rączki” przystąpił do demontażu. Pompa działać przestała, a pan Zbigniew w efekcie został ukarany przez Sąd.

Domowe ciepełko lub chłodek

Zlecenie opiewało na modernizację pompy ciepła o mocy 22 kW oraz jej specyficznego i jednostkowego oprogramowania w automatyce sterowniczej, zapobiegającego nawet działaniom niepożądanym lub wręcz destrukcyjnym, związanym z obsługą całej tej skomplikowanej aparatury. Powyższa moc stała zapisana w planach i projektach przekazanych p. Zbigniewowi przez inwestora Macieja K. Wprawdzie – jako fachowiec – specjalista szybko doszedł do wniosku, że taka moc nie wystarczy do prawidłowego ogrzania (lub chłodzenia) budynku, ale po pierwsze: Maciej K. stanowczo zażądał właśnie takiego urządzenia, a po drugie: zgodnie z polskim orzecznictwem (III CKN 629/98) „…Wykonawca nie ma obowiązku szczegółowego sprawdzania dostarczonego projektu w celu wykrycia jego wad …”.

Pompa została jednak uruchomiona po modernizacji. Niestety, nie grzała (i nie chłodziła) wystarczająco dobrze całego budynku, (prawa fizyki są bezlitosne, nie wspominając już o zaniżonym zapotrzebowaniu na moc), więc zleceniodawca doszedł do wniosku, że praca została źle wykonana. Postanowił więc samodzielnie sprawdzić, co jest nie tak i… pompa przestała działać. W związku z tym Maciej K. pozwał pana Zbigniewa o to, że nie dość, że – mówiąc kolokwialnie – schrzanił modernizację, to jeszcze celowo zaprogramował pompę tak, aby właśnie tego dnia, kiedy on w tajemnicy przed panem Zbigniewem „przeprowadzał badanie”, akurat się wyłączyła – co spowodowało, że wszelkie „indywidualne” zabiegi spaliły na panewce.

Sprawa trafiła do białostockiego sądu, który po „wnikliwym” (o tym za chwilę) rozpoznaniu sprawy uznał, że powód ma rację i dotkliwie ukarał pana Zbigniewa. A przy okazji wykazał się sporą niekompetencją i lekceważeniem najbardziej podstawowych zasad procesowych…

Udowodnić niewinność, kiedy pompa ciepła „rozgrzała” lub może „ochłodziła” Sąd.

Podobno w polskim prawie – przynajmniej teoretycznie – istnieje domniemanie niewinności. Cóż z tego, skoro białostocki sąd najwyraźniej ma na ten temat inne zdanie?

Posądzenie pana Zbigniewa umotywowane było tylko i wyłącznie podejrzeniami Macieja K. W związku z tym sąd dając temu jednostronną wiarę, przez długi czas procesu poszukiwał biegłych, którzy potwierdziliby (lub obalili) jego wersję wydarzeń. Najpierw prawidłowe i wspólne stanowisko wydał pan profesor Marian R. z Wydziału Inżynierii Środowiska Politechniki Warszawskiej, przy pomocy swojego „zaplecza” pracowników naukowych: stwierdził jednoznacznie, że nie ma możliwości zbadania i oceny sytuacji przez pojedynczego biegłego, ponieważ potrzebna jest tu wiedza naukowa z kilku dziedzin. Sąd przy orzekaniu wyroku jednak pominął całkowicie to stanowisko, zredagowane przez taki zespół specjalistów, autorytetów w swej dziedzinie, znanych chociażby z szeregu publikacji naukowych, zarówno w Polsce jak i za granicą.

Także inni biegli poszukiwani przez sąd w całym kraju wypowiadali się w podobnym tonie, a jednak ich zdanie sąd również zignorował.

Ostatecznie jednak (ku pewnemu zaskoczeniu Macieja K.), ocenić sytuację zdecydował się jedyny z szeregu poszukiwanych biegłych, pan Artur P, który uznał, że posiada wystarczające kompetencje, by wydać kompleksową i rozstrzygającą opinię. Sąd zaufał tylko jemu. Co ciekawe, po zbadaniu sprawy także i on stwierdził, że jednak nie da rady sporządzić stosownej analizy – przedstawił zaledwie hipotezy poszlakowe. Na dodatek nie odniósł się w ogóle do kilku zapytań zleconych mu przez Sąd Okręgowy:

– nie ocenił wydajności zainstalowanej pompy ciepła;

– nie ocenił możliwości pokrycia zapotrzebowania na ciepło przez urządzenie, czyli – mówiąc prościej – nie określił, czy moc 22 kW faktycznie wystarczy do ogrzania (lub chłodzenia) budynku;

– nie odniósł się do obowiązujących wówczas przepisów w tym zakresie.

Nie ma w tym zresztą nic specjalnie dziwnego, bowiem prócz kompletu stosownych kompetencji (których zresztą biegłemu prawdopodobnie zabrakło) do przeprowadzenia analizy potrzebny jest przedmiot sporu. A przecież pompa ciepła została rozmontowana przez Macieja K.

Reasumując: pan Zbigniew został posądzony – choć twierdził, że jest niewinny oraz udowodnił, że wzywał zleceniodawcę (pisemnie!) do poprawienia projektów (co zresztą nie było jego obowiązkiem), choć żaden biegły nie był w stanie potwierdzić jego winy i pomimo tego, że najważniejszy dowód w sprawie został po prostu zniszczony przez Macieja K.!

Sąd Okręgowy w Białymstoku uznał jednak, że Maciej K. ma rację. Ignorując brak dowodów i oceny autorytetów z całej Polski, oparł się na zeznaniach powoda i poszlakowej opinii jedynego biegłego.

Spokojny sen biegłego

W całej tej sprawie istnieje jeszcze jedna ciekawostka. Otóż biegły Artur P. mieszka na co dzień niemal 500 kilometrów od Białegostoku. W związku z tym Sąd przyznał mu zwrot kosztów podróży i zakwaterowania. To normalna praktyka, ale nienormalne jest to, że na bazie zwyczajnego oświadczenia sąd akceptuje praktycznie dowolne wydatki mu przedstawione.

Oto bowiem biegły urządził sobie wycieczkę do jednego z najdroższych białostockich hoteli, chociaż w ścisłym centrum miasta – lub w jego pobliżu – znaleźć można bez problemu noclegi w równie dobry, a nawet wyższym standardzie, za to za o wiele niższą cenę.

Oczywiście pan Zbigniew został obciążony kosztami sprawy, a więc także kosztami czynności prowadzonych przez Artura P – w tym także jego spokojnego snu w prestiżowym hotelu.

Sąd zignorował fachowe opinie oraz całkowicie podważył podstawowe konstytucyjne prawo obywatela do pozostania niewinnym, dopóki nie zostanie mu udowodniona wina. Sędziowie prawdopodobnie śpią spokojnie. Biegły również wyspał się wygodnie. Tylko pan Zbigniew obecnie źle sypia, bo został ukarany za to, że rzetelnie wykonał swoją pracę.

Apelacja w końcu wniesiona i co dalej ?

Cały proces trwa już niespełna 4 lata (bez kilku dni). Należy dodać, że w ubiegłym roku miały miejsce aż dwie „skargi” na przewlekłość sprawy i obie zostały uznane przez Sąd Apelacyjny w Białymstoku.

12 maja 2014 roku, za pośrednictwem Sądu Okręgowego w Białymstoku, wpłynęła apelacja pana Zbigniewa, skierowana do II instancji, w której wnosi o całkowite uchylenie wadliwego wyroku. Czy tym razem białostocki wymiar sprawiedliwości – znany powszechnie z tego, że nie lubi przyznawać się do własnej niekompetencji – uzna swój błąd?

Maciej Lisowski