Leszek Bubel poczyna sobie coraz śmielej. Po dość długim czasie spędzonym w otchłani zapomnienia próbuje agresywnie utorować sobie drogę na wymarzony szczyt: stać się naczelnym krajowym bojownikiem o sprawiedliwość i przestrzeganie prawa. Problem w tym, że sposoby, którymi się posługuje są jawną z owego prawa kpiną, a mimo to jego działania pozostają jak dotąd całkowicie bezkarne. Czy Leszka Bubla ktoś się boi, czy może „ktoś” go po prostu kryje?
O poczynaniach Pana Bubla już kiedyś pisałem. Nie dlatego, by mu dopiec lub pogrążyć w oczach Czytelników, lecz by zwrócić uwagę na to, że jego metody oraz retoryka, jaką się posługuje, skutecznie niszczą wizerunek wszystkich organizacji działających na rzecz praw obywateli i społecznej sprawiedliwości, że podważają zaufanie od organizacji pozarządowych i że stoją w jawnej sprzeczności z prawem samym w sobie i – przede wszystkim – podstawowymi zasadami normalnego społecznego współżycia i współdziałania.
Zdecydowana większość polskich instytucji typu non-profit zajmuje się sprawami zupełne innymi, niż przeciwdziałanie urzędniczym i prawnym absurdom czy pomoc osobom poszkodowanym z powodu decyzji i postępowania prokuratorów albo sędziów. Na topie jest edukacja i wsparcie socjalne. To oczywiście dobrze, bo są to dziedziny, w których zawsze jest coś do zrobienia. Organizacji o podobnym do naszej Fundacji LEX NOSTRA profilu działania jest jednak niewiele. A rzeczy do zrobienia bez liku.
Miejsca dla stowarzyszeń i fundacji działających na rzecz dobra obywatela i poszanowania prawa zdecydowanie nie brakuje. Jest też miejsce do współpracy i współdziałania. Ba, ta współpraca i współdziałanie są wręcz konieczne, bo tylko dzięki nim można poruszyć przysłowiowe góry.
Ale – jak pokazuje przykład Leszka Bubla i prowadzonej przez niego fundacji – nie każdy to rozumie. A raczej: nie brakuje takich, którzy w imię swoich własnych korzyści czy – któż to wie – personalnych ambicji chętnie zniszczą wszystko, byleby tylko osiągnąć wyłącznie sobie znane cele. Najlepiej „po trupach”.
Beztroski żywot złotnika
Biografii Leszka Bubla oraz historii jego „osiągnieć” przywoływać w tym miejscu nie warto. Zainteresowani bez problemu sami odnajdą dość informacji na ten temat, choć – trzeba przyznać – nie zawsze są one spójne. Oficjalna notka w internetowej Wikipedii nie wnosi wiele, biogram na stronie kierowanej przez niego fundacji jest naturalnie mocno stronniczy, a „nonsensopedyczne” (to taka anty-Wikipedia, ponoć satyryczna) info w zasadzie dość niesmaczne. Nie w tym jednak rzecz.
Mój wcześniejszy artykuł na temat Pana Bubla wprawdzie nie miał na celu ani zdyskredytowania jego osoby, ani też podważenia sensu istnienia jego fundacji, a jedynie apel o zaprzestanie działań szkodzących praktycznie wszystkim polskim organizacjom pozarządowym. Okazał się jednak przysłowiowym kijem wsadzonym w mrowisko. Stałem się najwidoczniej wrogiem numer jeden „Prezydenta” (tak, to pseudonim, którym sam siebie określa) i głównym celem ataków z jego strony. Cóż, bycie osobą – jakby nie patrzeć – publiczną wiąże się niestety także z poważnym ryzykiem wystawienia się na artyleryjski ostrzał ze strony tych, którym nie w smak czyjeś sukcesy i osiągnięcia.
Największy problem leży jednak zupełnie gdzie indziej. Leszek Bubel bowiem zarówno w kontakcie bezpośrednim, jak i w swoich publikacjach bezpośrednio znieważa i obraża ludzi, których uważa za wrogów lub konkurentów i takich, do których ma osobiste pretensje z powodu swoich niepowodzeń. Nie stroni też od podważania sensu istnienia prawa (którego przecież tak zaciekle rzekomo broni) oraz autorytetu tego prawa przedstawicieli. I o ile postępowanie sędziów czy prokuratorów jak najbardziej można – zresztą, nawet należy to robić – poddawać krytyce bądź dyskusji, o tyle ich znieważanie, oczernianie i dyskredytowanie na forum publicznym w bardzo agresywny i wulgarny (znacznie przekraczający utarte normy społeczne) sposób, to już nie jest sprawa błaha.
Istnieją w Polsce przepisy mówiące o zniesławieniu, nękaniu czy stwarzaniu u kogoś poczucia zagrożenia. Pan Bubel nic sobie z nich nie robi. Są też przepisy dość dobitnie określające, co jest chociażby przestępstwem gospodarczym, ale i one od lat jakby go nie dotyczyły. A sam „Prezydent” pozostaje bezkarny i nic nie robi sobie ani z obowiązującego porządku prawnego, ani ze strzegących go – przynajmniej teoretycznie – organów.
Ćwierkają ptaszki, że w zamierzchłych czasach przed i u początków istnienia Polskiej Partii Przyjaciół Piwa Leszek Bubel rozwijał na szeroką skalę swoje biznesy. Ponoć nie szło za dobrze, ale przy odrobinie sprytu i niezbyt jasnych wówczas przepisach można sobie było z tym poradzić. Plotki głoszą, że próbował na dużą skalę obracać złotem oraz stworzyć największą w kraju sieć handlu biżuterią i elektroniką. Ponoć rzutki przedsiębiorca zaciągnął spore kredyty w gotówce i towarze pobieranym z różnych firm w celu sprzedaży, warte miliardy starych złotych – w tym także kredyt na pół miliona dolarów w Banku PKO.
Żeby nie przedłużać: zysku z tego nie było, wierzyciele naciskali – także składając w prokuraturze wnioski o ściganie dłużnika, aż ostatecznie ZUS zwrócił się o ogłoszenie upadłości firmy „Fortus”. Upadłość ogłoszono, a Bubla czekał wielki proces. Tu zaczyna się najciekawsze.
Sprawy trafiły przed oblicze prokuratora Tomasza Kubickiego, który… umorzył je z powodu braku znamion przestępstwa. Po jakimś ów prokurator porzucił prokuratorski stołek, bo – tak przynajmniej twierdzi „Prezydent” – miał dość rzekomo wywieranych na niego w związku umorzeniem nacisków politycznych.
Prokuratura Generalna decyzję Kubickiego jednak uchyliła i sprawa trafiła do sądu, który zdecydował o aresztowaniu Leszka Bubla, ale – koniec końców – zamienił je na poręczenie majątkowe. Ostatecznie, po 14 latach (w 2005 roku) sprawa dotycząca, przypomnijmy, między innymi kwoty pół miliona dolarów, została umorzona z powodu… nikłej szkodliwości społecznej czynu. Pomijam już fakt, że w międzyczasie były jeszcze inne sprawy, które skończyły się podobnie.
Wesołe jest życie złotnika, którego prawo nie dotyczy, prawda?
Kto się boi Bubla?
Już sama przytoczona wyżej opowieść każe zadać sobie proste, lecz jakże wymowne pytanie: kto chroni Leszka Bubla? Co jeszcze ważniejsze: dlaczego? Zostawmy jednak gawędy historyczne i wróćmy do teraźniejszości.
O retoryce stosowanej przez „Prezydenta” w jego publikacjach – szczególnie zamieszczanych na stronach jego fundacji – pisałem już wcześniej. Zainteresowanych odsyłam zresztą do artykułu „Co kto lubi, Panie Bubel”. Ważne jest natomiast, że w tym roku do Prokuratury Rejonowej Warszawa Żoliborz wpłynęły dwa zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa przez bohatera niniejszego tekstu.
Jedno z nich dotyczyło bezpośrednio języka, informacji oraz graficznych symboli stosowanych na stronie fundacji założonej przez Bubla (takich, jak wizerunki świń ubranych w togi prokuratorskie i sędziowskie czy znieważanie sędziów i prokuratorów jako ogółu oraz propagowanie treści rasistowskich i nawoływania do przemocy) – a więc „publicznego znieważenia lub poniżenia konstytucyjnego organu Rzeczpospolitej Polskiej” oraz „znieważenia za pomocą środków masowego komunikowania sędziów i prokuratorów”.
Drugie natomiast złożone zostało przez Sędzię Sądu Okręgowego Karolinę Toczyńską i dotyczyło „wzbudzenia uzasadnionego okolicznościami poczucia zagrożenia” oraz „pomówienia za pomocą środków masowego przekazu”.
O kwestii znieważania sędziów i prokuratorów oraz poniżenia „konstytucyjnego organu Rzeczpospolitej Polskiej” nawet nie trzeba pisać. Dla każdego rozsądnie myślącego człowieka, który zetknął się z publikacjami Pana Bubla, są to sprawy równie oczywiste jak fakt, że w zimie jest raczej zimno, a woda jest mokra.
Tym bardziej, że praktycznie za każdą publikacją Leszka Bubla czai się kryptoreklama warszawskiej Kancelarii Adwokackiej adw. Iwony Z. (nie zamieszczam nazwiska przez wzgląd na prof. Kruszyńskiego, u którego zrobiła doktorat), która – jak głosi reklama – „jako adwokat spoza układu wygra sprawę”. „Układ” to świnie z napisami sędzia, prokurator, adwokat. Aż dziw bierze, że adw. Iwonie Z. nie przeszkadza przedstawianie jej kolegów i koleżanek po fachu w ten sposób…
Odnośnie Sędzi Toczyńskiej natomiast należy się Czytelnikom krótkie wyjaśnienie. Otóż po pierwsze – w czerwcu 2013 roku zapadł niekorzystny dla Bubla wyrok w sprawie odpowiedzialności członków zarządu jednej ze spółek. Sędzia Toczyńska tę właśnie sprawę rozpoznawała, a „Prezydent” był w niej pozwanym. Po fakcie pod pretekstem pełnienia funkcji dziennikarskich Bubel lub jego współpracownicy (także syn) pojawiali się kilkukrotnie na rozprawach prowadzonych przez Sędzię, próbując w mniej lub bardziej skuteczny sposób zakłócić ich przebieg. Ostatecznie Leszek Bubel wysłał na prywatny adres Toczyńskiej wezwanie do wypłaty odszkodowania z tytułu „zadośćuczynienia i odszkodowania” za „niesłusznie” wydany wyrok.
Czy to wystarczający powód, by Sędzia Toczyńska poczuła się zagrożona? Trzeba Państwu wiedzieć, że prywatne adresy wszystkich polskich sędziów są utajnione. Ze względu na ich bezpieczeństwo oraz po to, by utrudnić wywieranie na nich jakichkolwiek nacisków – są one niedostępne publicznie. Bez stosownego zezwolenia nikt (nawet funkcjonariusze policji) nie maja prawa ich uzyskania! Leszek Bubel zdobył jednak adres domowy Sędzi Karoliny Toczyńskiej. W jaki sposób? Czy od tych, którzy go chronili i nadal ochraniają?
Co więcej, na swojej stronie internetowej zamieścił jej zdjęcia z podpisami: „Sędzia Karolina Toczyńska szambo moralne”, „sitwa w togach”, oraz banner z napisem „walimy dwa razy, raz w mordę, drugi raz w wieko trumny”. Komentarz chyba nie jest wymagany…
I cóż się okazało?
W sprawie „publicznego znieważenia lub poniżenia konstytucyjnego organu Rzeczpospolitej Polskiej” Prokuratura Warszawa Żoliborz pod przewodnictwem Prokurator Mai Kasperkiewicz-Radtke postanowiła odmówić wszczęcia dochodzenia „z uwagi na brak znamion czynu zabronionego”.
W sprawie „znieważenia za pomocą środków masowego komunikowania sędziów i prokuratorów” Prokuratura Warszawa Żoliborz postanowiła odmówić wszczęcia dochodzenia „wobec braku interesu społecznego w objęciu ściganiem z urzędu przestępstwa ściganego z oskarżenia prywatnego” (sic!)
W sprawie „wzbudzenia uzasadnionego okolicznościami poczucia zagrożenia” Sędzi Toczyńskiej Prokuratura Warszawa Żoliborz postanowiła odmówić wszczęcia dochodzenia „wobec braku znamion czynu zabronionego”.
W sprawie „pomówienia za pomocą środków masowego przekazu” Sędzi Toczyńskiej Prokuratura Warszawa Żoliborz postanowiła odmówić wszczęcia dochodzenia „wobec braku interesu społecznego w objęciu ściganiem z urzędu przestępstwa ściganego z oskarżenia prywatnego”.
Leszek Bubel sprawił, że Sędzia Sądu Okręgowego czuje się zagrożona, znieważył ją na forum publicznym, zniesławił przedstawiciela konstytucyjnego organu Rzeczpospolitej Polskiej i wciąż pozostaje bezkarny. Człowiek, który tak bardzo – wedle swoich własnych słów – walczy o równość obywateli wobec prawa i o to, by prokuratury i sądy funkcjonowały w zgodzie z prawem. Człowiek, który twierdzi, że sędziowie i prokuratorzy to „łapówkarze”, „mafia” i „sitwa w togach”.
Co więcej, taką decyzję wydała ta sama Prokuratura Warszawa Żoliborz, która od dłuższego czasu próbuje podważyć podstawowe prawa przysługujące wszystkim dziennikarzom – reprezentantom szeroko pojętych mediów – do wolności wypowiedzi i opinii oraz ochrony źródeł. A robi to, oskarżając mnie o „ujawnienie bez zezwolenia wiadomości z postępowania przygotowawczego, zanim one zostały ujawnione w postępowaniu sądowym”, poprzez opublikowanie w artykule „Tato każe wąchać kapcia” – odsyłam do lektury na stronie Fundacji LEX NOSTRA i w archiwalnym numerze Dziennik Trybuna – rzekomo tajnych informacji z prokuratorskiego postępowania przygotowawczego.
Jest to oczywiście nieprawda, ponieważ wszystkie zamieszczone w rzeczonym artykule informacje pochodzą z okresu, kiedy sprawa była już w sądzie, postępowanie przygotowawcze zostało zakończone, sformułowano akt oskarżenia i wniesiono przed oblicze Sądu Rejonowego w Jaworznie – nie zostały więc ujawnione w postępowaniu przygotowawczym, lecz sądowym. Na dodatek prowadzonym bez wykluczenia jawności i na wyraźną prośbę bohaterki wspomnianego artykułu.
Nie przeszkadza to jednak żoliborskiej Prokuraturze uporczywie wmawiać mi popełnienia przestępstwa. Pytanie tylko, jak to się ma do niedopatrzenia się „znamion czynu zabronionego” w działaniach „Prezydenta” – szczególnie, że widzi je nawet osoba na co dzień pełniąca funkcję Sędziego i składający zawiadomienie Prezes Sądu Okręgowego!
W uzasadnieniu decyzji Prokurator Kasperkiewicz-Radtke stwierdza: „wskazać należy, iż treści zamieszczane na stronach internetowych (prowadzonej przez Leszka Bubla fundacji) negatywnie świadczą przede wszystkim o poziomie jej autorów, nie zaś o osobach tam opisanych”. Nie sposób odmówić słuszności tym słowom, to prawda. Ale nie sposób też nie zadać pytania: kto się boi Leszka Bubla lub kto za nim stoi?
Dlaczego po raz kolejny Prokuratura (przypominam między innymi opisaną wcześniej historię sprzed lat) stara się go chronić – nawet kosztem odmowy ochrony powagi i godności własnego urzędu oraz bezpieczeństwa reprezentantki wymiaru sprawiedliwości?
Jakim cudem ludzi skazuje się na podstawie pomówień? Dlaczego knebluje się usta dziennikarzom? Czemu kiedy „szary obywatel” zbyt głośno wyraża opinię o przedstawicielach władzy, odwiedzają go o szóstej rano funkcjonariusze służb specjalnych?
Jakim cudem sądy skazują przysłowiowego Kowalskiego za nie zwrócenie bankowi kilku tysięcy złotych, a łagodnie określając – „nie zwrócenie” przez Leszka Bubla bankom co najmniej kilkuset tysięcy dolarów prokuratura i sąd traktuje znów jako… niską szkodliwość społeczną czynu?
Dlaczego gdy tylko Leszek Bubel został posadzony na ławie oskarżonych w białostockim procesie dotyczącym publikowania antysemickich tekstów, będąc redaktorem naczelnym gazety zamiast zasłonić się tajemnicą dziennikarską i nazywać prokuratora i sąd „szambem” i „świniami w togach”, chętnie obciążył piszących u niego pod pseudonimami dziennikarzy, którzy w wyniku jego zeznań otrzymali wyroki nawet po kilkanaście miesięcy pozbawienia wolności? Tymczasem osądzenie Leszka Bubla (jako jedynego z oskarżonych) przejął warszawski sąd, po czym… umorzył postępowanie. Jakby tego było mało, skazany w białostockim procesie, były dziennikarz pisma Bubla i jeden z najbliższych współpracowników, gdy zbyt głośno zaczął publicznie mówić o tej sprawie, zginął w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach…
Dlaczego – w obliczu tego wszystkiego – Leszek Bubel może latami bezkarnie śmiać się prawu prosto w twarz, a sędziowie i prokuratorzy, których przecież nazywa „sitwą w togach” i porównuje do świń, za wszelką cenę trzymają go pod ochronnym parasolem?
Może kluczem do odpowiedzi jest jego jubilerska przeszłość (plotki głoszą o związkach z PRL-owską aferą „Żelazo”), a może bardzo częste zagraniczne wycieczki, szczególnie do Izraela?
P.S. Leszek Bubel na swojej stronie znieważa też czytelników Dziennika Trybuna. Czy dlatego, że zaciągnął znaczne zobowiązanie u poprzedniego wydawcy Trybuny, oczywiście go nie spłacając?