„Dura lex, sed lex” – głosi znana maksyma. Prawo twarde, ale prawo. Ta zasada ma głębokie uzasadnienie historyczne i społeczne. Niestety, w wykonaniu polskiego wymiaru sprawiedliwości, ma też bardzo poważne wady: z jednej strony – nie pozostawia miejsca na zwyczajną ludzką empatię, z drugiej – zbyt często staje się uniwersalnym uzasadnieniem czyjegoś „niechciejstwa”, niekompetencji i braku dobrej woli urzędników i przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości.
Podlasie, Jusaki-Zarzeka – niewielka wieś w powiecie bialskim, w gminie Łomazy. Mieszkają tu państwo Czeranowscy. Dom, 17-hektarowe gospodarstwo, maszyny rolnicze – nie ma luksusów, ale niczego nie brakuje. Jak podkreśla pani Anna: „na wszystko nam wystarczy”. W rodzinie nie ma awantur i nadużywania alkoholu, jest za to ciepło i troska o siebie nawzajem. Państwo Czeranowscy mają jeszcze dwóch synów. „Jeszcze”, bo choć dzieci są przy nich, to odebrano im prawa rodzicielskie, a 4 czerwca tego roku bialski sąd odmówił ich przywrócenia.
Historia jakich niestety coraz więciej, chciałoby się rzec – ale przecież „każdy kij ma dwa końce”.
MOPS pomaga
Ponad dwa lata temu pani Anna mocno podupadła na zdrowiu. Przeszła skomplikowane operacje i przez długi czas nie mogła powrócić do pełni sił. Leczenie i rehabilitacja były kosztowne, a pieniądze – choć dotąd wystarczające na zaspokojenie codziennych potrzeb rodziny – stały się nagle problemem. Nie pozostało nic innego, jak zwrócić się o pomoc do Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Łomazach.
Zasady przyznawania zasiłków z GOPS-ów są ściśle określone. Beneficjent musi spełnić szereg warunków, a przed przyznaniem zapomogi i w trakcie jej otrzymywania musi liczyć się z kontrolami ze strony pracowników ośrodka. Jak dowodzi historia państwa Czeranowskich, czasem lepiej zrezygnować z takiej pomocy – dla nich skończyło się to tragedią: pozbawieniem praw rodzicielskich, długotrwałą i (jak dotąd) bezskuteczną batalią sądową, nękaniem ze strony kuratora i śmiercią w rodzinie. A to wszystko za nieco ponad 172 złote miesięcznie – tyle właśnie zasiłku pobierała pani Anna od września 2011 do marca 2012 roku. Nie było warto.
Państwo Czeranowscy czują żal do kuratora, do sądów i do całego systemu opieki społecznej. Czy słuszne? Zdecydowanie tak. GOPS-y to ośrodki, których zadaniem – z założenia – jest wspieranie osób, które znalazły się w trudnej sytuacji życiowej. Powody są różne, ale zdecydowane pierwszeństwo należy się tym, którzy w tarapaty popadli nie ze swojej winy. Zwykle nie jesteśmy w stanie przewidzieć, kiedy przydarzy nam się choroba czy wypadek, ale jeśli tak się stanie, to GOPS powinien nas wspierać. Tymczasem praktyka pokazuje, że najczęściej tak nie jest: niestety spory odsetek beneficjentów zasiłków i pomocy rzeczowej to osoby lub rodziny z tak zwanych „nizin społecznych”, które nie tyle nie potrafią poradzić sobie w życiu, ile po prostu nie chcą. Lub też z pomocy uczyniły sobie sposób na życie. Dla tych, którzy wsparcia faktycznie potrzebują, brakuje środków i sił.
W przypadku Czeranowskich było jeszcze gorzej: urzędnicza rutyna w połączeniu z sądowym brakiem empatii oraz złośliwością – bo trudno to inaczej nazwać – kuratora doprowadziły do tragedii.
Kamień w toalecie
Zanim GOPS przyznał pani Annie zasiłek, jego pracownicy przeprowadzili wywiad środowiskowy i wizję lokalną. To standardowa procedura w takich sytuacjach. Niestety, pracownicy opieki społecznej uznali, że choć pomoc się należy, to trzeba także interweniować. Wyobraźmy sobie normalny wiejski dom: tu i tam pusty słoik, gdzieś w kącie może nawet snuje się pajęczyna. Ktoś uzna to za brud, ktoś zachwyci się „urokami wsi”, a ktoś inny nie zwróci uwagi. Urzędnicy dopatrzyli się zaniedbań: stwierdzili, że osad z kamienia w toalecie (zapewne mniejszy, niż w elektrycznym czajniku w pierwszym lepszym biurze), resztki jedzenia na talerzu (kontrola odwiedziła rodzinę pod koniec posiłku) i trochę kurzu to „niedostateczne warunki sanitarne”. Takich „kwiatków” do protokołu pokontrolnego wpisano zresztą znacznie więcej. Wizytatorki z ośrodka liczyły nawet… „żabki” na karniszu!
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie pewien szczegół: zamiast pouczyć państwa Czeranowskich, nakazać im wysprzątanie domu (zresztą niepotrzebne) i wrócić na kolejną kontrolę po jakimś czasie, urzędnicy uznali, że należy zająć się dziećmi. A konkretnie: że Anna i Tadeusz są złymi rodzicami, a ich synowie nie mają należytej opieki.
Mała Wielka Polityka
Żeby było jasne: GOPS nie chciał przyznać zasiłku – decyzję zmienił dopiero po interwencji Lubelskiego Urzędu Wojewódzkiego, a i tak małżeństwo przeszło prawdziwą drogę przez mękę. Czeranowscy musieli udowadniać, że nie są alkoholikami, nie kradną, że w rodzinie nie ma przemocy i patologii. W rozmowie z dziennikarzem lokalnego tygodnika „Wspólnota regionalna” Tadeusz Czeranowski przyznał, że poprzednich wyborach samorządowych aktywnie wspierał kampanię kandydata konkurencyjnego wobec obecnego wójta Łomaz. Uważa, że to dlatego GOPS traktuje ich gorzej.
Nie wykluczone, że ma rację. O tym, jak polityka nawet na tym najniższym szczeblu – a może nawet na nim najbardziej – wpływa na osądy, decyzje i zachowania urzędników, pisaliśmy niejednokrotnie. Fundacja LEX NOSTRA od wielu lat stara się działać na rzecz sprawiedliwości społecznej i dobra obywatela, ale chociaż sytuacja stale się poprawia, to jeszcze wiele pozostało do zrobienia. Tam, gdzie sołtys, wójt czy burmistrz stanowią „władzę najwyższą”, gdzie wszyscy wszystkich znają i gdzie „ręka rękę myje” – tam jest najgorzej .
Tak czy inaczej, pracownicy opieki społecznej wystąpili o ograniczenie państwu Czeranowskim praw rodzicielskich. Sąd przychylił się do wniosku: od grudnia 2012 roku decyzja jest prawomocna.
Opinia psychologa
Odwołania od wyroku sądu oczywiście były, były próby odzyskania praw do dzieci. Jak dotąd – bezskuteczne. Tu należy się wyjaśnienie: prawa rodzicielskie Czeranowskim odebrano, ponieważ GOPS uznał, że oprócz „niedostatecznych warunków sanitarnych” w domu brakuje dzieciom właściwej opieki. Przede wszystkim jednak – stwierdził, że rodzina nie chce rozmawiać z przedstawicielami ośrodka.
11 marca 2014 roku państwo Czeranowscy złożyli skargę na zachowanie kuratorki społecznej, Katarzyny D. Twierdzą, że negowała wszystkie ich stwierdzenia, że nie chciała wysłuchać ich argumentów, że na nich krzyczała. Podkreślają, że zachowywała się niedopuszczalnie, a nawet – przekonała policjanta, by wykręcił pani Annie nadgarstki. Nie są to oskarżenia wzięte „z sufitu”: zachowania kuratorki potwierdzają nagrania, ale sąd nie brał ich pod uwagę.
Łukasz, jeden z synów Anny i Tadeusza, pozostaje pod opieką Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej w Wisznicach. Wymaga wsparcia psychologa logopedy. Dyrektor Poradni mgr Barbara Kukieła i pracująca z Łukaszem mgr Małgorzata Krzemionka stwierdzają jednoznacznie: „Rodzice biorą udział w zajęciach. Nie obserwuje się nieprawidłowych relacji pomiędzy nimi a dzieckiem. Nadal chętnie współpracują z pracownikiem poradni, dyskutują na temat swoich trudności, są otwarci na wskazówki dotyczące wychowania dzieci, pamiętają o nich i starają się wdrażać je w praktyce.”.
Tej opinii sąd również nie wziął pod uwagę.
Gdzie jest dziadek?
„Zwracam się o pomoc w sprawie moich dzieci. (…) Błagam Wysoki Sąd o pomoc, bo jesteśmy już na granicy wytrzymałości. (…) Nikomu nie życzymy w domu wizyt takich osób, jak te z opieki z Łomaz czy asystentka rodziny. Te spotkania to czysty horror. Panie te ciągle na nas krzyczą i straszą policją. (…) Dzieci jak zobaczą te osoby, od razu się boją. (…) Od czasu rozpoczęcia tej sprawy oboje z żoną podupadliśmy na zdrowiu. Lekarze u których się leczymy mówią, że choroby, które nas nękają, są z intensywnego i długotrwałego stresu. Proszę nam uwierzyć, że jesteśmy normalną rodziną. Wszystko kręci się wokół dzieci, wszystko jest im podporządkowane. Nie ma alkoholizmu, kłótni, nie brakuje nam środków na podstawowe potrzeby rodziny. Proszę, żeby zakończyć tę sprawę i dać nam szansę normalnie żyć”.
Tak na początku kwietnia napisał do Prezesa Sądu Rejonowego w Białej Podlaskiej Edward Czeranowski, ojciec pana Tadeusza i dziadek chłopców. Niespełna dwa miesiące później już nie żył. Odszedł w wieku 66 lat, a lekarze – choć nieoficjalnie – potwierdzili, że powodem śmiertelnego zaostrzenia jego dolegliwości był stres. Nie zniósł tego, że jego wnukom formalnie odebrano rodziców. 4-go czerwca 2014 roku bialski Sąd odrzucił wniosek Anny i Tadeusza Czeranowskich o przywrócenie pełni praw rodzicielskich.
Maciej Lisowski