„Urzędnicza prostytucja” czyli więzień kategorii VIP

wiezien-vipSzanowni Państwo,

8 marca 1996 roku Andrzej K. został tymczasowo aresztowany. Biorąc pod uwagę, jak wygląda historia jego skazania i uwięzienia – równie dobrze mógłby wciąż żyć na wolności. Żyć i strzelać do ludzi. Tak, jak cały czas planował.

 

Na mocy kolejnych postanowień okres tymczasowego aresztowania Andrzeja K. był wielokrotnie przedłużany. Jak do dziś twierdzi– niesłusznie. Mimo protestów osadzonego – składanych na drodze formalnej – Prokuratura Rejonowa Warszawa Mokotów odmówiła w 2002 roku wszczęcia śledztwa w sprawie „nielegalnie stosowanego aresztu”, co najbardziej całą sprawą zainteresowany podsumował krótką, naniesioną odręcznie na oficjalnej odmowie i odnoszącą się do podpisanego przez asesora postanowienia notką: „i taka miernota ma mgr. przed danymi WODOGŁOWIE pomieszane z PROSTYTUCJĄ URZĘDNICZĄ” (zapis dosłowny – przyp. aut.).

Wulgarne brzmienie notatki zwalić można na karb zszarganych odsiadką nerwów Andrzeja K., który został ostatecznie skazany w słynnej, nagłośnionej przed laty medialnie sprawie „mordu w Wilnie”. Jak ustaliła prokuratura, mający wówczas zaledwie 26 lat K. – przebywając w prywatnym mieszkaniu w litewskiej stolicy i działając wespół z nieustalonym wspólnikiem – oddał w kierunku Tamary Korabko nie mniej niż cztery strzały z nieustalonej broni palnej. Kobieta doznała ran postrzałowych głowy, tułowia, lewej ręki i żołądka. Zmarła na miejscu. Więcej szczęścia miał obecny na miejscu konkubent kobiety, ukrywający się na Litwie przed polską policją Władysław Sobol, do którego K. oddał co najmniej dziesięć strzałów i który – dzięki upozorowaniu własnej śmierci i szybkiej pomocy lekarza – cudem przeżył. W prywatnym, wileńskim mieszkaniu Andrzej K. strzelał z nielegalnie posiadanej broni i dopuścił się przywłaszczenia 4 500 USD, kurtki skórzanej i aparatu fotograficznego marki KODAK. Ustalono, iż były to porachunki gangsterskie.

Barbara Piwnik – sędzia orzekająca w sprawie, skazała Andrzeja K. w 2001 roku na karę dożywotniego pozbawienia wolności. K. odwołał się od wyroku – powołując się między innymi na rzekome błędy w orzeczeniu, na fakt, że sąsiedzi nieżyjącej Tamary Korabko i poszkodowanego Władysława Sobola nie słyszeli strzałów czy też utrzymując, że postanowienie sądu nosi „wszystkie cechy rażącej niesprawiedliwości”. W toku ponownego postępowania odwoławczego przeanalizowano długą apelację skazanego i powołano – w celu oceny zdrowia psychicznego Andrzeja K. – biegłych lekarzy psychiatrów, którzy uznali, że „oskarżony nie zdradza objawów choroby psychicznej ani upośledzenia umysłowego. (…) ma swoje charakterystyczne zachowanie takie jak egocentryzm i tendencję do instrumentalnego traktowania otoczenia”.

Wyrok jednak został obniżony do kary 25 lat pozbawienia wolności, a sam K. udowodnił, że opinia biegłych jest jak najbardziej słuszna – w więzieniu, z którego wciąż bardzo chce się wydostać, czuł się zadziwiająco pewnie. Nawiązywał szczere i pełne butnych wyznań rozmowy z innymi osadzonymi, korzystał z prywatnego telefonu komórkowego, chwalił się udziałem w niewyjaśnionych do dzisiaj zbrodniach czy spisywał listy „osób do odstrzału”. Wśród tych ostatnich znalazła się wydająca w jego sprawie wyrok, znana ze stawiania wysokich wymagań oskarżycielom i obrońcom sędzia Barbara Piwnik.

Dyrektor i hotelowi boye

Mimo że sędzi Barbarze Piwnik została przyznana ochrona, a K. postawiono zarzut podżegania do zabójstwa – sprawę przeciwko mordercy aktywnie działającemu w swoim niechlubnym fachu nawet za bramą luksusowego, więziennego hotelu umorzono. Jak ustaliliśmy – powodem był śmiertelny wypadek drogowy, w którym zginęli niedoszli wykonawcy zlecenia na sędzię, którzy mogli obciążyć K.

To niewątpliwe „zwycięstwo” rozbudziło apetyt K., który – w ramach odsiadywania wyroku – zaczął podróżować po coraz atrakcyjniejszych kompleksach wypoczynkowych (o pardon!, więzieniach) w Czerwonym Borze, Opolu Lubelskim, Pińczowie czy Tarnowie i korzystać z licznych, przyznawanych mu nie wiedzieć czemu przywilejów.

Określenie „kompleks wypoczynkowy” odnosi się oczywiście wyłącznie do tego, w jaki sposób kolejne ośrodki traktuje bohater niniejszego artykułu. Warunki, w których przetrzymywani są „szeregowi osadzeni” są dramatyczne. Ale wygląda na to, że K. jest więźniem kategorii VIP – a przynajmniej tak się zachowuje.

Swawolom osadzonego przeciwstawić postanowił się wreszcie Dyrektor Zakładu Karnego w Opolu Lubelskim Zbigniew Drożyński, który oskarżył Andrzeja K. o wszczynanie buntów i przysłużył się do podjęcia decyzji o jego przetransportowaniu do innej jednostki. Zapewne w akcie zemsty za podjęcie próby ukrócenia skandalicznych wybryków K. napisał do Dyrektora list w którym rażąco go znieważył używając – pod adresem jego i „reszty dyrektorskiej bandy” – słów obelżywych i wulgarnych. Osadzony nakazał (sic!) dostarczyć przesyłkę pocztą urzędową, w czasie wykonywania przez Dyrektora obowiązków służbowych. Sprawa trafiła do sądu.

Podczas składania obszernych wyjaśnień K. przyznał bez ogródek, że zależało mu na takim doręczeniu korespondencji, bo nie znał prywatnego adresu Drożyńskiego, a poza tym treść listu dotyczyła Drożyńskiego jako osoby prywatnej a nie jako Dyrektora Zakładu Karnego. Dodatkowo osadzony przyznał, że skoro Dyrektor mógł go bezkarnie znieważać i – finalnie – doprowadzając do uznania go za „więźnia niebezpiecznego” pogorszyć jego status w zakładzie karnym, on mógł odpłacić się tym samym. Tłumaczenia K. na niewiele się zdały. Sąd Rejonowy w Zambrowie – mając na uwadze, że osadzony został już ukarany karą dyscyplinarną za lekceważące i aroganckie zwracanie się do wychowawcy i podczas mowy końcowej ponownie obrażał Dyrektora Drożyńskiego – skazał go na osiem miesięcy dodatkowego pozbawienia wolności.

I tu staje się rzecz zdumiewająca – prokuratura złożyła apelację na korzyść K., a Sąd Okręgowy w Łomży – rozpatrujący apelację – uchylił ten wyrok uznając, że K. (mimo że list nakazał przekazać Dyrektorowi w godzinach jego służby, za pośrednictwem poczty urzędowej, której pracownicy mają obowiązek kontrolować wszystkie przesyłki) co prawda znieważył Dyrektora, ale nie zrobił tego publicznie.

Najwyraźniej sąd „nie zauważył”, iż obraźliwy list przekazany został Dyrektorowi Drożyńskiemu w godzinach pracy i pocztą urzędową! Jakim cudem logicznie myślący człowiek może uznać, że wówczas funkcjonariusz publiczny Zbigniew Drożyński nie był na służbie? I dlaczego prokuratura broniła oskarżonego, a Sąd Okręgowy w Łomży dał wiarę pokrętnym tłumaczeniom groźnego przestępcy?

Pokoje na godziny

Andrzej K. odsiedział już ponad połowę kary za zabójstwo na tle rabunkowym i usiłowanie popełnienia zabójstwa. Od 2011 roku ubiega się o warunkowe przedterminowe zwolnienie. Jak twierdzi reprezentująca jego interesy adwokat (a jak się chwali Andrzej K. – także jego nowa partnerka życiowa), „morderca z Wilna” spełnia wszystkie przesłanki do tego, aby wrócić na łono życia społecznego. Wśród postulowanych argumentów przemawiających rzekomo za szybkim wypuszczeniem osadzonego na wolność są jego „postawa, właściwości osobiste oraz sposób życia przed popełnieniem przestępstwa”. Ponoć K. – podczas odbywania kary pozbawienia wolności w trakcie której był między innymi karany dyscyplinarnie i podejrzewany o zlecenie zabójstwa sędzi Barbary Piwnik – całkowicie zmienił swoje życie: dzisiaj kształci się zawodowo i bierze aktywny udział w zajęciach w zakładzie penitencjarnym, a ostatnio uczestniczył nawet w dwutygodniowej pielgrzymce (co szczególnie podkreśla adwokat Anna S.). Dodatkowo, kiedy już uda mu się wyjść, będzie mógł liczyć na pomoc najbliższych – rodziny, która zapewni mu wikt i opierunek oraz brata – właściciela fabryki, deklarującego chęć jego natychmiastowego zatrudnienia.

Starania Andrzeja K. o warunkowe przedterminowe zwolnienie pozostają – jak dotąd – bez rezultatu. W związku z tym, że osadzony odbył już ponad połowę kary – teoretycznie może wychodzić na przepustki. W praktyce taka sytuacja w polskim więziennictwie się nie zdarza wśród osadzonych z tak wysokimi wyrokami… Wyjątkiem jest tylko Andrzej K.

I tu pojawia się kolejny – delikatnie mówiąc – zgrzyt. Dlaczego Andrzej K. traktowany jest niemal po królewsku? Pozostało mu jeszcze ponad 10 lat „odsiadki”, zagraża ludziom – w tym osobom publicznie znanym i reprezentującym państwo polskie, znieważa funkcjonariuszy publicznych, a jednak może „używać życia” tak, jakby zakład karny był dla niego hotelem, z którego co chwilę wychodzi na kilkudniowe przepustki.

Skazani za niepłacenie alimentów, rowerzyści ukarani za jazdę pod wpływem alkoholu, incydentalni drobni złodzieje, którym – by stali się wzorowymi obywatelami – wystarczy postawić przed oczyma jedynie mgliste widmo niewielkiego wyroku, nie mają szans na nie tylko ulgowe traktowanie, ale nawet na zgodne z prawem przedterminowe zwolnienie. Andrzej K. po prostu robi co chce.

Nieraz już opisywałem sprawy, w których niekompetencja prokuratorów czy sędziów była aż nadto widoczna. Nie raz także jasno wykazywaliśmy powiązania pomiędzy oskarżonymi a przedstawicielami wymiaru sprawiedliwości. Czasem w grę wchodzą więzi rodzinne, czasem powiązania biznesowe, a czasem „ciemne interesy”… A jak jest w przypadku Andrzeja K.?

Czy ten niebezpieczny przestępca może mieć koneksje w sądach lub prokuraturach? A może komuś jest „na rękę”, by uwięzienie zbytnio nie dało mu się we znaki? Wiemy jedno – kolosalne afery korupcyjne, które dziś wychodzą (po latach zresztą) na światło dzienne, to tylko wierzchołek góry lodowej. Naprawdę wielkiej góry…

Maciej Lisowski

 

W mediach:

Artykuł ukazał się w magazynie Reporter nr. 2/2014: Pobierz PDF