Niewygodny ojciec sukcesu polskiego grafenu?

Warszawa, 29.01.2013. Instytut Technologii Materia³ów Elektronicznych w Warszawie (ITME), 29 bm. ITME zajmuje siê technologi¹ wytwarzania grafenu na pod³o¿ach dielektrycznych i metalicznych. Zespo³em kieruje dr in¿. W³odzimierz Strupiñski, który jest tak¿e wspó³autorem programu badañ metalicznych. (mr) PAP/Tomasz Gzell

Jesienią 2014 roku dobiegała końca kadencja dr Zygmunta Łuczyńskiego jako dyrektora Instytutu Technologii Materiałów Elektronicznych (pełnił tę funkcję od 1994 r.). Instytut uczestniczył między innymi w wielkim i znanym projekcie dotyczącym technologii grafenu. Zespół pod kierownictwem dr. inż. Włodzimierza Strupińskiego z Instytutu Technologii Materiałów Elektronicznych (ITME) osiągnął coś więcej niż naukowcy z innych krajów. Stworzył technologię, która pozwala nie tylko na produkowanie taniego grafenu, ale też – co nie udało się konkurentom – na otrzymywanie materiału o najwyższej jakości. Nieprzypadkowo właśnie w Warszawie w tym roku odbędzie się międzynarodowa konferencja poświęcona tej tematyce. Tuż przed nowym konkursem z kuluarów Ministerstwa Nauki słychać było pogłoski o nieformalnym porozumieniu między wiceministrem gospodarki Jerzym Pietrewiczem, wiceministrem nauki Jackiem Gulińskim, a władzami Politechniki Warszawskiej, aby funkcję tę obsadzić nową osobą…

 Tajne ustalenia?

Konkurs wyglądał rzeczywiście specyficznie. Kontrkandydatem dr Łuczyńskiego był profesor Politechniki Warszawskiej Krzysztof Zdunek, ale odpadł ze względu na brak kwalifikacji, już na etapie oceny dokumentów. Osoby znające kulisy przebiegu konkursu twierdzą nawet, że po pierwszym etapie konkursu przewodniczący komisji konkursowej, jeden z naczelników w Ministerstwie Gospodarki, miał ponoć dzwonić do kogoś z informacją, że cyt.: „nic się nie dało zrobić”. Tym samym nastąpiła druga tura konkursu, wygrana przez dr Łuczyńskiego. Taka była też uchwała komisji konkursowej, wynik ten potwierdziła Rada Naukowa Instytutu, która potwierdziła również, że konkurs odbył się zgodnie z procedurami i uznała dr Łuczyńskiego jako szefa Instytutu w kolejnej kadencji.

Lipcowa zmiana

Sytuacja wydawała się być jasna, gdy nagle Minister Gospodarki i wicepremier Janusz Piechociński poinformował pisemnie, że odmawia powołania dr Łuczyńskiego na funkcję i zarządza kolejny, nowy konkurs (Instytut podlega Ministerstwu Gospodarki). W związku tym Rada Główna Instytutów Badawczych i Rada Naukowa Instytutu wystąpiły z uchwałami do premiera Piechocińskiego, aby zmienił swoją decyzję (list otwarty w tej sprawie do wicepremiera skierowali też pracownicy Instytutu). Ten jednak pozostał przy swoim stanowisku. Odbył się drugi konkurs, a jednym z trzech kandydatów był dr Ireneusz Marciniak, adiunkt z Politechniki Warszawskiej, wcześniej pracujący choćby w Mennicy Państwowej czy Grupie Azoty. Konkurs wygrał. Warto zaznaczyć, że pomimo, zmiany składu komisji konkursowej, a przedstawiciele Ministerstwa Gospodarki i Ministerstwa Nauki pozostali ci sami. W rezultacie 1 lipca 2015 roku nowy dyrektor objął stanowisko, a jedną z pierwszych jego decyzji było zwolnienie z pracy dr Łuczyńskiego. Zlikwidował też znaczną część Zakładu Związków Półprzewodnikowych, mającego duże znaczenie w tworzeniu specjalistycznych materiałów dla m.in. przemysłu militarnego. Z 18 pracowników Zakładu zwolniono blisko połowę. Zwolniono także kilku profesorów doradzających dr Łuczyńskiemu, w tym specjalistów w dziedzinie techniki laserowej oraz wybitnego elektronika. Parę osób odeszło zmieniając pracę lub przechodząc na emeryturę.

Bilans, nauka, kamery…

Instytut był przez lata w świetnej sytuacji materialnej. Co roku jest on poddawany audytowi przez biegłych księgowych, których wyznacza Minister Gospodarki. Następnie bilans, rachunek wyników i przyszły budżet jest zatwierdzany przez Radę Naukową Instytutu i przekazywany Ministrowi Gospodarki, gdzie w resorcie jest analizowany. Przez ostatnie 20 lat, aż do połowy 2015 r. Instytut osiągał dochód. Obecnie najwyraźniej ponosi straty, skoro w planie zadaniowo-finansowym na rok 2016 r., nie są przewidziane nagrody z zysku za rok 2015. Przychody instytutu, w ostatnich latach to 60 mln rocznie, składające się w ¼ z dotacji z Ministerstwa Gospodarki, w ¼ przychody z zysków za materiały, analizy i opracowania wykonywane przez Instytut, a w ½ z projektów badawczych. Wiele tych projektów jeszcze trwa, ale już teraz wiadomo, że na ich prowadzenie tylko w tym roku zabraknie 24 milionów złotych.

Czarno wróży to przyszłości Instytutu na najbliższy czas, może dojść do kolejnych redukcji etatów. Nowy dyrektor na pierwszym posiedzeniu Rady Naukowej Instytutu stwierdził zresztą, że na nauce się nie zna i nie będzie się nią zajmował, za to błyskawicznie podporządkował sobie choćby kancelarie tajną i jawną w Instytucie, który zresztą został ozdobiony licznymi kamerami śledzącymi uważnie działania pracowników. Idealną puentą działań nowego dyrektora jest to, że dr Łuczyński wybrany przez pracowników do Rady Naukowej Instytutu (pracował w nim od 1983 r.), został z niej odwołany, a dowiedział się o tym z… internetu, czytając nowy skład Rady, w którym już go nie było. I o ile dyrektor Instytutu ma prawo dokonywać takich zmian, to nie są one zbyt zgodne z obyczajami w świecie naukowym…

Ale po co to wszystko?

Czytelnik może zastanawiać się, jaki mógłby być cel manipulacji przy obsadzie funkcji szefa Instytutu, jak i celowe doprowadzanie tej instytucji do degradacji Jednym z tropów może być to, że od kilku lat Politechnika Warszawska realizuje ze środków unijnych tzw. projekt Laboratorium Centralne Cezamat, warty sto milionów euro.

Trzy lata zajął sam wybór lokalizacji (ostatecznie są to okolice warszawskiego lotniska Okęcie, na ul. Poleczki 19). Dotychczas miały być zrealizowane i sprawozdane do UE takie etapy projektu jak choćby wybudowanie budynków i wyposażenie ich w aparaturę. Jednak jak nas poinformowano dotychczas nie zgłoszono żadnych budynków do odbioru, a w związku z tym, że one formalnie nie istnieją, tym samym nie ma w nich też aparatury. Istnieje więc groźba dla Politechniki Warszawskiej, że utraci ona te sto milionów euro.

Na stronie internetowej Cezamatu wymienionych jest jednak kilkadziesiąt projektów realizowanych i często skończonych przez Instytut, którego historię opisujemy, chociaż nie mają realnie z Cezamatem nic wspólnego. Wygląda na to, że informacje te mają pokazywać i „uwiarygadniać”, że Cezamat działa i stwarzać pozory, że aparatura jest jeszcze co prawda w innych obiektach, ale na pewno docelowo zostanie ona przeniesiona do siedziby Cezamatu..

Ironii całej sytuacji dodaje fakt, że jesienią 2014, gdy na ulicy Poleczki wmurowywano akt erekcyjny projektu Cezamat (nie było nawet ścian, tylko poziomy), na uroczystości pojawił się osobiście wicepremier Janusz Piechociński, który w swoim przemówieniu mówił, że… Politechnika Warszawska jest krajowym centrum technologii grafenu! Nie ma to żadnego pokrycia w faktach, gdyż choćby brytyjskie dokumenty podkreślają, że to wyłącznie Instytut Technologii Materiałów Elektronicznych, będący placówką od Politechniki całkowicie niezależną, jest miejscem polskich odkryć w dziedzinie grafenu. Rodzi się więc pytanie: dlaczego czołowa uczelnia w kraju posiłkuje się innym instytutem by pokazać, że rzekomo odnosi sukcesy i wykonuje prace, dlaczego ustami Ministra Piechocińskiego przywłaszczała sobie jego dorobek?

Laser i inne poważne sprawy

Instytut jest więc sukcesywnie wewnętrznie rozmontowywany, również w dziedzinie odkryć związanych z laserami i elektroniką. Jeśli jedyny ośrodek, który zajmuje się w Polsce tego typu tematyką przestanie funkcjonować, może to mieć opłakane skutki, podobnie jak kiedyś było z likwidacją w Polsce ośrodków zajmujących się tematyką jądrową, czego skutkiem jest to, że dziś dopiero próbuje się coś w tej dziedzinie odbudowywać.

Innym materiałem nad którym pracuje z sukcesem Instytut jest fosforek cynkowo-germanowy, dzięki któremu można wytwarzać urządzenia laserowe działające w tzw. oknie atmosferycznym: w tym paśmie jest małe tłumienie przez atmosferę, co skutkuje w wersji łagodnej np. oślepianiem rakiet kierowanych podczerwienią i kamer dronów, a w wersji silniejszej nawet niszczeniem  rakiet. W USA już obecnie samoloty wojskowe wykorzystują tą technikę, jest ona z sukcesami wytwarzana także w Chinach, Niemczech i prawdopodobnie w Rosji.

Gdyby Instytut nie ulegał dalszej destrukcji dalsze straty w dorobku badawczym dałoby się być może ograniczyć. Paradoksem jest, że jeden ze zwolnionych naukowców, specjalista od związków półprzewodnikowych, znalazł zatrudnienie w Instytucie Fizyki Polskiej Akademii Nauk, która to instytucja nawet chce kupić specjalistyczny sprzęt potrzebny do prowadzonych przez naukowca badań, chociaż analogiczny sprzęt w opisywanym przez nas Instytucie stoi obecnie nieużywany.

Jest jeszcze wiele innych projektów badawczych, prowadzonych przez Instytut, tak więc jeśli placówka przestanie istnieć, umrą one wraz z nią.

Dotyczy to także dalszych prac nad technologią izolatorów topologicznych, opisywanych choćby w prestiżowym piśmie naukowym „Nature”.

W Instytucie Technologii Materiałów Elektronicznych działa też znakomity zespół zajmujący się światłowodami, ale nie tylko telekomunikacyjnymi, lecz także do stworzenia wyszukanego źródła światła. Jest też projekt wytwarzania ceramiki przezroczystej o wyglądzie szyby, co dałoby wiele zarówno w produkcji laserów z ceramiki, jak też szyb na potrzeby wojska – za tymi szybami na przykład mogłyby być głowy pilotów.

Instytut prowadził też rozmowy z Samsungiem co do wytwarzania bardzo odpornych na pęknięcia i praktycznie niezniszczalnych szybek do telefonów i innych urządzeń elektronicznych. Jest też kwestia możliwości produkcji tranzystorów i radarów, który to projekt był pozytywnie konsultowany z Agencją Rozwoju Przemysłu (szef badań nad tranzystorami odchodzi właśnie z Instytutu). Czy na skutek polityki nowych władz Instytutu wszystkie te projekty skazane są na powolne obumieranie?

Konkretnie, skutecznie…

Jedno jest pewne: z dziurą budżetową w 2016 roku na poziomie dwudziestu kilku milionów złotych nie da się uratować pozycji Instytutu Technologii Materiałów Elektronicznych.

Póki co osoby, którym zależy na przyszłości Instytutu, mimo podejmowania prób interwencji w różnych instytucjach, nie doczekali się konkretnej pomocy. A przecież tyle mówi się o potrzebie poprawy kondycji polskiej nauki. Jak jednak traktować poważnie takie troski i deklaracje, jeśli jak widzimy, w ostatnich latach blokowano rozwój nawet tak rozwojowej placówki jak ta, którą dziś dla Państwa opisujemy?

Maciej Lisowski

Dyrektor Fundacji LEX NOSTRA