Wizja dochodowego biznesu, rzekoma spółka i wielkie nadzieje. Jednak splot wielu tajemniczych przypadków ową nadzieje zabiera, pozostawiając jedynie okradzionego człowieka. A walka o odzyskanie swoich pieniędzy jest niczym innym, niż zderzenie z „solidną ścianą”, której w żaden sposób nie można przebić.
Nie jest tajemnicą, że jeśli ktoś chce okraść, bądź też zniszczyć drugą osobę, to znajdzie sposób, by zrealizować swój cel. Dzięki niewielkim – wydawałoby się – działaniom, krok po kroku, niby niepostrzeżenie doprowadzi do jej upadku. Tak właśnie się stało z Panem Krzysztofem i jego matką, którym w niezwykle podstępny sposób zabrano cały majątek, obiecując w zamian „złote góry”. Jak łatwo się domyśleć, gór i to ani złotych, ani nawet z kartonu ostatecznie nie było. Zresztą, tak jak i nie ma pieniędzy, które rodzina zainwestowała. Za to są oszustwa, podstęp, i wreszcie skrupulatnie zaplanowana kradzież.
A zaczęło się tak niepozornie…
Cała historia rozpoczęła się w styczniu 2014 roku, kiedy to Krzysztof L. powrócił z Anglii. Pewnego dnia od niejakiego Amadeusza otrzymał propozycję biznesu, który to zaproponował mu udziały w swojej spółce. Akurat w owym czasie firma ta miała – delikatnie mówiąc – przestój, który rzekomo był spowodowany trwającym remontem. Remontem, na który to swoją drogą potrzebowano pieniędzy Krzysztofa. Zatem układ był prosty: Pan L. wnosi wkład w wysokości 40 tys. zł, w zamian otrzymując udziały w spółce. Niby logiczne ale… no właśnie „niby”. „Ponieważ nie miałem wtedy ani pieniędzy na życie, ani pracy, to otrzymana oferta wydała mi się korzystną. Korzystną tym bardziej, iż zarówno Amadeusz, jak i Jego ojciec utrzymywali, że dotychczas, przez cały czas firma była biznesem zdecydowanie dochodowym” – wspomina mężczyzna. Tak więc Krzysztof o całym zajściu poinformował swoją matkę, która ostatecznie zgodziła się pożyczyć mu pieniądze na powyżej wspomniany wkład. Zgodnie z ustaleniami, mężczyzna miał objąć 30% wszystkich udziałów spółki za wpłaconą kwotę, natomiast Amadeusz – jak łatwo obliczyć – pozostałe 70%. Co ciekawe, podczas niejednokrotnych ustaleń ani razu nie padły słowa, iż udziały w spółce miał mieć także ojciec Amadeusza, Pan Marcin, ale o tym później… W myśl podjętych ustaleń, kobieta wybrała w dwóch transzach swoje oszczędności z banku, które to następnie zostały przekazane „wspólnikom”, tj. Amadeuszowi i Jego ojcu.
Coraz więcej wątpliwości
Po przekazaniu całej kwoty pojawił się pierwszy znak zapytania. A mianowicie, mimo, iż mężczyzna niejednokrotnie upominał się o pokwitowanie przekazania gotówki, to ostatecznie nigdy go nie dostał, w odpowiedzi notorycznie słysząc, że wszystko zawarte będzie w umowie spółki. Kolejne ponaglenia w sprawie udokumentowania pobranej gotówki również były odwlekane. Aż w końcu nadszedł tak długo wyczekiwany dzień – dzień podpisania umowy u notariusza. Niestety, jak się później okazało, owa umowa nie była tą o której Pan L. myślał. Nie doszło również do podpisania kolejnej umowy, która miała być tą właściwą, gdyż wspomniana powyżej okazała się pierwszym, ale i ostatnim zapisem formalnym. Co ciekawe, na spotkanie w Kancelarii Notarialnej wybrano niedziele. Dlaczego? Ano dlatego, że w niedziele generalnie nikt nie pracuje, w związku z tym w budynku nie było żadnego pracownika. Przypadek? Uznajmy to za pytanie retoryczne.
Udziały udziałom nie równe
Kolejną kwestią, która budzi spore wątpliwości są dane zawarte w samej umowie. W tym miejscu należy podkreślić, że owa umowa była jedynie umową wstępną, a do podpisania faktycznej umowy spółki – jak nadmieniono już powyżej – nie doszło. W tejże umowie, Pan Krzysztof owszem wpisany był jako właściciel 30% udziałów, jednak kwotą nie było przekazane 40 tys. zł, a wyłącznie 1 500 zł. I tu pojawia się następny już – czerwony pytajnik. Oczywiście i na to odpowiedź z góry była przygotowana: „jest to konieczne, żeby nie płacić od całej kwoty ani opłaty notarialnej, ani też opłaty skarbowej”. Gdyby tego było mało zaraz potem pojawił się drugi wątek, dotyczący co prawda innej sprawy, ale jakże łudząco przypominający tą właśnie omówioną. Otóż, po uzgodnieniu wspólnego biznesu, padł pomysł na założenie kolejnego, jakim miała być rzekoma sprzedaż perfum w sklepach. Działalność podobnie jak pierwsza, miała być prowadzona we współpracy z Amadeuszem, natomiast jedynymi wpłaconymi pieniędzmi były te, które Pan L. wniósł jako wkład własny, tym razem w kwocie 30 tys. zł. Tymczasem podział zysków wynosił po 50%. Dziwne? … Ponadto, w marcu 2014r. ojciec wspólnika, perfumy przekazał do dalszej odsprzedaży, jednak nie dysponując żadnym dokumentem, w jakikolwiek sposób potwierdzającym dokonanie transakcji. I w ten właśnie sposób, mamy tu do czynienia z kolejną już niebywałą kwestią. Nie dość , że wkład uiścił wyłącznie jeden wspólnik, a zyski były dzielone po równo, to dodatkowo tajemnicą okazało się źródło pochodzenia owych perfum, gdyż do dzisiaj organy ścigania nie ustaliły skąd one się tak faktycznie wzięły. Co dalej? Ano dalej było już tylko gorzej.
Ogromne rozczarowanie i bezskuteczna walka
Okazuje się, że po niedługim czasie Pan L. dowiaduje się, i to nie od głównych zainteresowanych, lecz od osób trzecich, że – mówiąc potocznie – z interesów nici. Plany były wielkie, jednak życie zweryfikowało je dość mocno, finalnie doprowadzając do upadku. Można sobie wyobrazić, jakie było zaskoczenie Krzysztofa, który będąc pewnym dopracowania wszelkich szczegółów, na koniec słyszy takie rewelacje. Niestety, to nie był koniec złych wiadomości. Dodatkowo, surfując po Internecie mężczyzna dowiaduje się, że spółka, której miał być współwłaścicielem, w końcu została zarejestrowana w KRS, jednak to nie on jest wpisany jako drugi udziałowiec, a ojciec jego wspólnika. W takim wypadku – jak łatwo się domyśleć – następnym krokiem było odzyskanie własnych pieniędzy. Początkowo były to telefony oraz smsy, jednak – bez żadnej odpowiedzi zwrotnej. Następnie, próbowano swoich sił przy pomocy wezwań, a po kilku kolejnych miesiącach bezskutecznej walki nadszedł czas na prokuraturę oraz skierowanie sprawy do sądu, tytułem zwrotu wszystkich zainwestowanych pieniędzy.
Od strony formalnej
We wspomnianych powyżej wezwaniach poszkodowany ubiegał się o zwrot wpłaconych pieniędzy, odsetki za czas ich przetrzymywania, oraz wypłaty wynagrodzenia za pracę, którą włożył podczas ponad 2 miesięcy remontu, a także zadośćuczynienie w wysokości 10 tys. zł za korzystanie z jego samochodu oraz myjni parowej. Jednak, również i takie działanie nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Sprawa została skierowana do Prokuratury Rejonowej w Siedlcach, jednak ta, 6 listopada 2014 roku postanawia śledztwo umorzyć. Jej zdaniem, nie doszło ani do niekorzystnego rozporządzenia mieniem Krzysztofa L., ani też notariusz nie przekroczył swych uprawnień w momencie, kiedy to sporządzał umowę przedwstępną, tym samym świadcząc nieprawdę. Podsumowując, zdaniem Pani Prokurator w zaistniałej sprawie nie doszło do popełnienia przestępstwa, ponieważ jak stwierdziła „umowa przedwstępna nie przenosi własności udziałów w spółce, a jedynie zobowiązuje do zawarcia kolejnej – już faktycznej – umowy w przyszłości”. Co jak już wiadomo – finalnie nie miało miejsca. W dalszej kolejności prowadzone były następne śledztwa, jednak ich rezultat był zawsze taki sam – umorzenie.
W związku z tym, sprawę skierowano do sądu, gdzie również batalia okazała się być długą i skomplikowaną. Niestety i tym razem efekt był przewidywalny. Po wielu miesiącach nierównej walki, ostatecznie 30 sierpnia 2017 roku, Sąd Rejonowy w Siedlcach II Wydział Karny żadnych zażaleń nie uwzględnił, a zaskarżone postanowienie utrzymał w mocy. Oczywiście, poszkodowani wraz z upływem czasu nie zmieniali swych oskarżeń, dlatego też cały czas sprawa tyczyła się poświadczenia nieprawdy, w tym także poświadczenia przez ojca Amadeusza – Pana Marcina, który to zadeklarował udziały w spółce, która tak naprawdę nie istniała, bezprawnie zawłaszczył pieniądze, oraz posługiwał się sfałszowaną umową. Sąd jednak uznał, że wniesiony wniosek jest bezzasadny i całkowicie nie zasługuje na uwzględnienie. Tym samym, najzwyczajniej w świecie wymiar sprawiedliwości podzielił zdanie prokuratury uznając, że dokonano właściwej oceny zebranego materiału dowodowego.
Matka Pana L. nie chciała dopuścić, aby ta sytuacja w taki – nieefektywny sposób się zakończyła, dlatego też postanowiła złożyć zawiadomienie o naruszeniu Kodeksu Etyki Zawodowej do Sądu Dyscyplinarnego przy Izbie Notarialnej w Lublinie. Wśród zarzutów wymienionych we wspomnianym wniosku było m.in. wyrażenie zgody przez notariusza na wpisanie znacznie mniejszej kwoty w umowie, niż to miało miejsce w rzeczywistości. Dodatkowo, należy zwrócić uwagę na fakt, że mężczyzna, jako przedstawiciel zawodu zaufania publicznego, powinien bezzwłocznie poinformować Krzysztofa L. o katastrofalnych skutkach owego zapisu. Niby logiczne. Przynajmniej dla potencjalnego Kowalskiego. Tymczasem, w odpowiedzi Pani L. otrzymała wiadomość, iż nie można wszcząć postępowania dyscyplinarnego wobec notariusza po upływie 3 lat od chwili czynu, a ten właśnie minął. Pozostaje zatem rzec: cóż za okrutny zbieg okoliczności.
Zastraszanie i groźby karalne
W tej historii jednak wydaje się, że najgorsze jest jeszcze cały czas przed nami. Otóż, w tym miejscu koniecznym podkreślenia jest fakt, że poszkodowany mężczyzna w trakcie omawianej sprawy był niejednokrotnie zastraszany, a nawet – co jest przerażające – nakłaniany do zabójstwa własnej matki. Z punktu widzenia oprawców, tj. syna i ojca, najzwyczajniej w świecie chodziło o pozbycie się przeszkody, a takową była właśnie kobieta upominająca się o zwrot własnych pieniędzy. Karygodne? A i owszem, lecz co najgorsze – prawdziwe. Co więcej, Panu Krzysztofowi udzielano również konkretnych rad w jaki sposób może to uczynić, typu „dosyp cyjanku do herbaty”, czy „zepchnij ją ze schodów”. Ponadto, mężczyzna był kilkakrotnie zmuszany do wycofania złożonych wcześniej zawiadomień, ponieważ jak usłyszał „pieniędzy i tak nie odzyskasz, a możesz drugie tyle stracić”. Słowa te jednoznacznie potwierdzają niesamowitą pewność siebie, którą epatowali sprawcy, a także panujące wśród nich przeświadczenie o całkowitym braku możliwości sporządzenia przeciwko nim jakiegokolwiek aktu oskarżenia. Jednym słowem wymiar sprawiedliwości był im nie straszny. Oczywiście, śledząc dotychczasowy bieg zdarzeń nie trudno się domyśleć, że wniesienie postępowania dotyczącego zastraszania i gróźb karalnych, które miały miejsce także nie przyniosło żadnych rezultatów – podstępowanie tak jak i wszystkie wcześniejsze – zostało umorzone. Z kolei, argumentem na taką, a nie inną decyzję były słowa: „ bo to wszystko to były żarty”, natomiast dostarczone dowody, których notabene nie brakowało, zdaniem wymiaru sprawiedliwości w żaden sposób nie potwierdziły celowego działania dwóch Panów. Myślę, że w tej sytuacji żaden komentarz nie jest już konieczny, skoro w jawnych groźbach przedstawiciele polskiego prawa nie dopatrzyli się czynów zabronionych.
Dziwne rzeczy
Jak mogłoby się wydawać, sprawa wielkich biznesów to nie jedyna, która okazała się być problematyczną. Jednocześnie miały miejsce także inne, lecz równie rzekłabym „kosztowne” kwestie. Otóż, w kwietniu 2014 roku w samochód Pana L. z premedytacją uderzył niejaki Pan Michał. Ów szkoda została wyceniona na prawie 8 tys. zł. Co ciekawe, dwa miesiące później, ów Pan Michał sporządza umowę kupna samochodu na kwotę 22 tys. zł, za który de facto płaci jedynie 12-13 tys. dodatkowo przywłaszczając sobie pieniądze z odszkodowania. Z kolei tych wszystkich, którzy sądzą, że zapłatę za samochód otrzymał jego właściciel wyprowadzam z błędu – pieniądze trafiły do niejakiego Karola. Następną niezwykle dziwną rzeczą jest sporządzenie wniosku o udzielenie pożyczki na kwotę 36 300 zł, którą w całości zabiera już po raz drugi – wspomniany powyżej Pan Karol. 30 lipca 2014 roku, do lombardu w Warszawie, przyjeżdża samochodem Pana Karola Krzysztof, który zawozi myjnię parową pod zastaw, a otrzymane pieniądze – 4 000zł, ostatecznie i tak zostają mu zabrane przez właściciela samochodu. Co więcej, następnie mężczyzna odbiera myjnię, jednak pieniędzy właścicielowi wcale nie zwraca. Później przychodzi czas na następne zaciągnięcie kredytu – rzecz jasna – nie na swoje zachcianki. W skład owych zachcianek wchodził m.in. telewizor, a całość tychże zakupów wyniosła około 4 tys. zł., co sfinansował bank Agricole, wymagając „jedynie” podpisu Pana L. Kim jest zatem słynny już Pan Karol? Tego jeszcze nie wiemy. Za to wiemy, co w takim wypadku robi policja. Otóż policja wszystkie postępowania umarza tłumacząc, że L. doskonale wie, o co chodzi, choć główny zainteresowany całkowicie temu przeczy. Zatem mamy słowo przeciwko słowie, a pieniędzy jak nie było – tak nie ma.
Wniosek o kasację
Fundacja Lex Nostra w marcu 2017 roku, postanowiła pomóc Państwu L., ubiegając się do Rzecznika Praw Obywatelskich o kasację od postanowienia Sądu Rejonowego w Siedlcach II Wydział Karny. Wśród argumentów podano szereg naruszeń, których dopuścił się wymiar sprawiedliwości w omawianej sprawie, choćby przez to, że wszystkie nadużycia uznał za bezzasadne oraz nie przejawiające znamion jakiegokolwiek przestępstwa. W takiej sytuacji oczywistym jest, że sąd dopuścił się rażącej obrazy prawa, ponieważ po pierwsze nie podał on czym kierował się wydając takie, a nie inne orzeczenie, a po drugie nie uargumentował dlaczego zarówno zarzuty, jak i wnioski uznał za bezzasadne. Co więcej, całkowicie pominął analizę kluczowych dowodów, jakim była choćby odręcznie napisana kartka z listą perfum, wraz z markami, ilościami oraz cenami, która rzekomo została przekazana pokrzywdzonym. Nie odniósł się w żaden sposób do twierdzeń poszkodowanych, zawierających konkretne fakty, dowody, świadków, czy też okoliczności, co bezsprzecznie powinno zostać poddane głębokiej i wielowątkowej analizie. Za to ograniczył się wyłącznie do spuentowania definicji przestępstwa, którą każdy może znaleźć w kodeksie. Wszyscy – oczywiście po za Temidą – nadal mają spore wątpliwości, dlaczego sprawa ostatecznie została umorzona.
Jak widać, każda ale to każda próba jakiejkolwiek interwencji kończy się – mówiąc potocznie – odbiciem od ściany. Pozostaje pytanie: dlaczego? Być może ów ściany składają się z solidnych „elementów”, których ewentualnego działania obawiają się dosłownie wszyscy. A jak wiadomo, zdecydowanie bardziej liczy się własne stanowisko, niż postępowanie w zgodzie z obowiązującym prawem.
Mirela Krzyżak
Maciej Lisowski
Fundacja LEX NOSTRA